Znowu tylko mała, krótka aktualizacja nt. trudnej rzeczywistości.
Moja Ziutka (odpukać, odpukać) najwyraźniej lepiej. Nie wygląda już jakby wybierała się na tamtą stronę, przychodzi do mnie przytulać się, a coraz szybciej i sprawniej udaje jej się uciekać przed zastrzykami. I coraz lepiej idzie jej wypluwanie leków podawanych dopyszcznie.

Ale kciuki i dobre myśli jeszcze są potrzebne.
Lars, który miał mieszkać w ogrodzie razem z Bolką - nie przyjął tego do wiadomości. Ogród go nie interesował, ptaszki, muszki, roślinki również nie. Na tarasie zainteresowany był jedynie miską i nocnym posłaniem. A tak naprawdę wmeldował się na parapet. Spędzał całe godziny wpatrując się przez okno na życie domowe i płakał, płakał, płakał... Szczerze mówiąc, to zaczęłam się obawiać, czy wnerwieni tym wyciem sąsiedzi nie zaczną mieć niecnych zamiarów wobec kotów. Po ogródkach i osiedlu chodzi mnóstwo kotów, ale Lars wył ciągle pod moimi oknami. W niedzielę otworzyłam drzwi na taras, zapytałam czy ma ochotę wejść. Nie miał czasu na udzielanie odpowiedzi - wskoczył do domu, teraz albo śpi na kanapie albo łazi po blatach. Drzwi na taras unika dużym łukiem.
Barankuje wszystkie koty w domu, nie przejmuje się jak dostanie po pysku od wredziaków, próbuje wszędzie i ze wszystkimi.
Garaż został chwilowo zajęty przez maleńkiego Antosia. Mały ma z 10 tygodni, jest braciszkiem dziewczynek z wysypiska śmieci (dziewczynki pojechały do Jopop), który dopiero po kilku dniach postanowił dać się złapać. Oko mu trochę się marszczy, pysk obdrapany, trzeba dzieciaka podkurować. Pierwszego dnia chciał uciekać, już drugiego dnia postanowił mruczeć i wtulać się w ręce. Siedzi sam, to mu smutno. Więc mruczy jak mnie widzi. Acha, jest w moim ulubionym kocim wzorze - biały z czarnymi łatami.
