chyba muszę odświeżyć ten wątek, bo Obama ciągle dostarcza mi tematów do pisania.
przed chwilą usłyszałam pisk w ogródku... myślę sobie... oho... Obama pewnie przyatakował kociaka, którego mają sąsiedzi...

lecę patrzeć co się dzieje...
Obama stoi faktycznie w gotowości, ale kociaka brak. nagle pisk i hopsa... żaba / ropucha...

Obama za nią. ta znowu pisk i hop, Obama za nią... bosze, w życiu bym nie wpadła, że to żaba może taki pisk z siebie wydawać.
idę bliżej, żeby tego łotra od niej odgonić. gdzie tam, chce ją "upolować" jak nic
biedaczka z ogródka się nie wydostanie, bo płoteczek jest. może ewentualnie czmychnąć do sąsiadów, ale tam ją dorwie łobuz...
nakryłam ją wiadereczkiem do piasku mojego dziecka i poleciałam do domu po plastikowy pojemniczek po serku - z przykrywką, bo jakby mi wyskoczyła, to byłby raban na całe osiedle

złapałam bidulkę i wyniosłam z ogródka na trawnik poza domem... tam już jej nie zamęczy.
bo Obama, to jest taki mały dręczyciel. ostatnio codziennie znajduję na tarasie zamęczone żabki. on ich nie zjada, bo gdzie by żabę zjadł. on się po prostu nudzi, więc sobie urządza nocne zabawy.
dzisiaj natomiast oprócz żaby leżał również wróbelek...

też cały, nie nadgryziony... ale zupełnie nieżywy
