Oczywiście wyjście do weta się nie powiodło
Takie tam pomysły na ustawienie pionowo kontenerka, który ma okrągłe plecy

... Jednak próbowałam - kot ma tylnie nogi, które teoretycznie powinien trzymać razem i wisząco. Na teorii się skonczyło.
Wcześniej był oswajany z kontenerkiem przepołowionym, do którego -dolnej połówki - sobie wchodził bez problemu. Przykrycie górną połówką też się nie powiodło. Kontenerek za mały, żeby objąć sterczące we wszystkich kierunkach łapy, ogon , wściekłe miotanie uniemożliwiło zamknęcie tych wszystkich klamerek itp.
Byłam dość zdeterminowana, by jeszcze raz spróbować tego 'pionu'. Transporterek trzymany nogami przy ścianie, kocidło podniesione ponad głowę, wyprostowało łapy, wpadło do kontenera [nie dosłownie, od razu uprzedzam].... z dzikim wrzaskiem, i takim miotaniem się, że bałam się, iż sobie coś zrobi. Migdał jest niewiele mniejszy od pojemności kontenera w sensie długości i wysokości.
Zamknęłam drzwiczki zakładając, że urządzenie jest przewidziane....itd. Wiedziałam juz, że jak sie nie uspokoi to go nie doniosę, bo transporter się majta nieprawdopodobnie. Pomyślałam,że jak otworzę drzwi na klatkę, to go albo przestraszy albo zaciekawi... Nie zdążyłam na szczęście, bo Miguś walnął głową w drzwiczki, ktore po prostu wypadły. I uciekł.

I cześć. Po sprawie. Miałam wrazenie - z odległości -, że sobie coś zrobił w nos, ale nie chciałam go bardziej straszyć i po prostu sama sobie wyszłam. Potem dopatrzyłam, że to chyba tylko takie 'zmierzwione' kłaki na nosku były.
W międzyczasie wetka radziła jakąś dużą torbę [której nie mam ] i włożenie kota podniesionego za kark, tak jak to kocie mamusie robią, i że to zawsze dyscyplinuję kociaka, bo mu się kojarzy. I że tylko raz w weciej karierze miała kota, którego to doprowadziło do większego szału. Wygląda na to, że Migdał też mamusi nie lubił, bo tak się rozdarł [podniesiony testowo], że przyleciała Morela a ja go natychmiast puściłam. Pamiętam, że tak wynosiłam Melona jak byłam wkurzona po pogryzieniu Moreli. Był dwa razy cięższy i w ogóle nie protestował.
Nie obraził się; jak wróciłam czekał w pobliżu drzwi, bliżej niż zwykle, bo zwykle się wywleka z drugiego pokoju.. moze myślał, że to ja się obraziłam i go porzuciłam...
Więc tak: antybiotyk zaczął dostawać jeszcze przed akcją i skończył jedną serię. Jakby się wyrównał. Kupy sa normalne [znormalniały już dość przy poprzednim leku] , teraz kupa raz dziennie [na ogół] dużą, prawidłową kupą. Przestałam też widzieć krew - jakby tak było od początku, to by nie było sprawy. Od wczoraj bierze drugą serię tego samego antybiotyku, potem dostanie na 2-3 dni jakąś antybiotykową mieszankę, jak się nic nie zmieni, a potem.... przyjdzie czas na szczepienie. I wtedy będę musiała prosić jakąś kociokoleżankę o pomoc. Najlepiej taką z samochodem [choc doweta mam 10 min nogami] i dużą torbą albo czymś.
A, o zapięciu szelek też oczywiście mowy nie ma, nawet jak mu obiecuję wyjście na balkon.
Pazury rosną. Też żadne sposoby z ręcznikami, zakryciem głowy...., też będę musiała się udać na opolski wątek i poprosić kogoś o przyjście i pomoc
Je dużo, bawi się okropnie chętnie, rano przychodzi do wyra poleżeć se trochę koło mnie, ale poza tym żadnych większych czułości

.
Nadal gubi nogi uciekając jak ktoś zapuka i sie nie pokazuje, i nadal ucieka z parapetu jak ktoś przechodzi pod oknami. Musi mieć jakieś traumy z przeszłosci, bo tu nie miał okazji do niczego nieprzyjemnego. NO, oprócz historii z kontenerkiem.
