Witam się po przerwie

. Pogoda była do "de", ale i tak było fajnie

.
Kotulce stęsknione, ja jeszcze bardziej. Lola na mój widok nie wiedziała co ze sobą zrobić, pląsała, gruchała, ocierała się, chciała na ręce, wtulała się, a jak usiadłam uwaliła się na mnie i tak żeśmy się tuliły z godzinę. Pixi za to opiernicza mnie od samego wejścia, wyczuwam niezłą pretensję w jej miauku, myślę, że solidnie mi się obrywa.

Na chwilę jednak zapomina o tym, że jestem taka niedobra i wtula się swoim grubiutkim ciałkiem i podstawia głowę do głaskania. Mila - albo mam zwidy, albo naprawdę przez ten tydzień urosła

, zaraza się z niej robi, nasypałam im suchego, najmniejsza dorwała się do miski, a miska jest duża, tak że spokojnie mogą jeść jednocześnie wszystkie trzy, ale Mila przejęła całe żarcie i jak starsze ciotki próbowały się dostać do jedzenia to pacała je łapą, a one duże pierdoły potulnie odchodziły

. Ma ta Mila charyzmę

.
Brakowało mi ich okropnie, ale fajnie też było za nimi potęsknić

.
No, a stare problemy niestety wcale nie zniknęły... Lola i Mila prędko pokazały co potrafią wchodząc do kuwety, załamując mnie przy okazji.

Zamówiłam w necie testy wykrywające lamblie - w tym tygodniu powinny dotrzeć, muszę to sprawdzić bo to nie da mi spokoju. A lamblie podobno najlepiej wykrywać "na świeżo" ... "Pobawię" się więc ich kupami.
Pixi ok

.
Mila dodatkowo w dniu mojego wyjazdu zasikała wycieraczkę, ubrania leżące w łazience i kołdrę... nie wiem co to było i dlaczego, po powrocie obadałam wszystkie kąty, obwąchałam i zero śladów sikania poza kuwetą, muszę złapać jakoś te siki, ale to naprawdę okazuje się nie jest takie proste

. Miałam wizję, że jak wrócę zobaczę zalaną kanapę, łóżko itd, no ale na szczęście nie.

Idę nadrabiać forumowe zaległości

.