Opis najgorszego dnia (jak do tej pory) w stosunkach sąsiedzkich, żeby nie powiedzieć w moim życiu, bo wciąż może się coś zdarzyć
Małe smarkające jest chłopcem, bardzo miłym i mruczącym. Ma jakieś między 2-3 miesiące (na moje oko i pamięć bliżej 3), jest odrobaczone, odpchlone, dostało antybiotyk w zastrzyku i przeciwzapalne oraz syropek wzmacniający.
Tyle dobrych wieści, teraz złe.Ledwo wróciłam z małym do domu, kiedy zadomofoniła pani sąsiadka od zaginionej kotki. Urwiniu, Iwcia i Dorota już znają historię. Złapała kotkę wieczorem

, to nie jest jej kotka, więc kazała przyjść i ją zabrać. Poszłam, demolując rozkład swojego dnia. - Nie ma pani tej siatki, to jak ją pani złapie? - usłyszałam, bo kotka została wypuszczona z łapki na salony, a mi przed nosem trzaśnięto drzwiami. Wróciłam po podbierak i po kotkę. Złapałam ją do podbieraka, ale trzeba jeszcze z siatki przełożyć do transportera, po który zresztą też musiałam pójść, bo pani ma kretyński różowy koszyczek. Nie dam rady sama przełożyć, więc zadzwoniłam do sąsiada, ale nie mógł przyjść - ludzie mają swoje życie, więc pani wezwała na pomoc sąsiada, który siedział sam w domu z trzymiesięcznym dzieckiem (akurat dziś). Przyszedł i gdyby nie on, nie dałabym rady. Musiałam pociąć siatkę podbieraka, bo inaczej nie przełożyłabym kota. Pani ma odkupić podbierak. Kazała nam obojgu brać kotkę "za skórę, tak robią profesjonaliści" i pokazywać brzuch (bo inaczej nie pozna swojej) oraz biały krawat, ale nie wykonaliśmy rozkazu. Pan okazał się wspaniałym gościem, sam z siebie klarował jej, że nie wolno krzywdzić wszystkich kotów w okolicy, ja leżałam na podłodze bardzo cicho. Jak wyszliśmy - ja z transporterem, podrapana (moja krew się lała, owszem, pani jest lekarką i słyszała, że mówię do pana: jestem po operacji i ciężkich antybiotykach, całkiem jałowa i nie mogę się dać ciąć), dał mi swój numer telefonu i powiedział: to wariatka, jakby pani potrzebowała pomocy, proszę.
Kotka jest bez jedzenia i wody od wczoraj. Jedziemy na sterylizację, nie wiem, jak da radę ubłagana lekarka, a trzeba przecież dać kotce zastrzyk, do pomocy będę ja i prawdopodobnie moja zaprzyjaźniona Ewa. Jeśli Ewy nie będzie, zginę marnie.
Ludzie, nie wiem, co mam dalej robić. Wariatka ma klatkę i będzie łapać. Powiedziała, że dziś jest 42. dzień od zaginięcia. Do mnie obca kotka nie przychodzi na jedzenie i do L. najprawdopodobniej też nie. Nie mam podbieraka, a przydałby się, skoro łapię kotkę jutro od świtu (tę, której nie mogę złapać). Jestem na granicy wytrzymałości psychicznej (fizycznej w ogóle nie mam). Chyba poproszę o trochę morbitalu dla siebie, naprawdę.