Już niestety wszystko się wyjaśniło - kotka miała coraz większe duszności - wet dzwonił po 21szej w piątek, że ma obrzęk płuc, komora tlenowa nie pomaga...
W sobotę znowu przed południem dzwoniła wetka z informacją, ze stan kotki pogarsza się stopniowo cały czas. Już wiedzieli co jej jest (niestety za późno:(( ) - żadne informacje poza ogólnym opisem nie były potrzebne, żadne nowe hipotezy również... Ogólnie sytuacja wyglądała tak: kotka miała ropnie, otrzymała silne leki przeciwzapalne i antybiotyki, które spowodowały uszkodzenie błony śluzowej przewodu pokarmowego, niski hematokryt i ogólne osłabienie. Kotka pomału wyszłaby z tego gdyby nie drugi pobyt w szpitalu: u sąsiedniego kota wykryli koci katar. Zanim wykryli to kot zarażał przez kilka (?) dni. Kotka z osłabioną odpornością nie miała szans nie zachorować. Zaraziła się kocim katarem zanim sama jadła, zanim zaleczyli błonę śluzową żołądka. Kotka nie dawała zewnętrznych objawów, żadnej gorączki, wycieków z nosa czy kaszlu, ale nie znaczyło to ze była zdrowa. Choroba od razu zaatakowała płuca - stąd te duszności. Lekarze kombinowali z białaczką, ja myślałam że to choroba odkleszczowa, a w konsekwencji nikt nie podejrzewał najprostszego: kociego kataru...Dlatego nie była pod tym katem leczona...Lekarze zdiagnozowali koci katar w sobotę, gdy duszności stawały się coraz silniejsze mimo podawania tlenu. Było coraz gorzej, kotka już praktycznie nie mogła oddychać

(( Nie dali rady jej uratować... W sobotę koło 16:30 zadzwonili i poprosili o zgodę na skrócenie cierpień, gdyż obrzęk płuc był już tak silny, że żadne zabiegi nie dawały rezultatu od kilku godzin...
Teraz rozumiecie dlaczego nie odzywałam się na forum... nie było sensu rozpisywać żalu i smutku który wtedy czułam (i nadal czuję). Najbardziej złości mnie to, że gdybym poszła do innego weta, nawet osiedlowego, który tylko przeciąłby ropnie i zajął się samą raną nie podając dodatkowych leków to moja Koteczka by żyła... 11 lat nie chorowała, a ostatnie 2 tygodnie życia to była męka i to z powodu zbyt silnej reakcji lekarzy i może paskudnego zbiegu okoliczności, że zjawił się w klinice chory na koci katar kot... Dostała leki, żeby nie cierpieć z powodu ropni a wycierpiała się sto razy bardziej z powodu bólu przewodu pokarmowego, potem płuc i duszności... Dodatkowo ciągłe badania, zastrzyki, kroplówki, z dala od domu... Z dobrej woli zafundowałam jej koszmar z tragicznym końcem

((((((((