A no brak tych tłumów, brak...
Byłam z nim wczoraj w schronie, a i owszem. Ale skończyło się na opsikaniu Fiprexem. Kiedy zabierałam go od mamy leżał sobie na podusi, wzięty na ręce od razu mruczy i udeptuje. Kiedy wsiedliśmy do auta siedział na moich rekach, przysypiał na kolanach. Wysiadłam, wzięłam go na ręce było wszystko ok. Przeszliśmy przez bramę schronu, Franek wpiął się we mnie pazurkami, próbował uciekać, schować się w moich włosach, płakał i krzyczał. Nie umiałam, nie mogłam

Ja wiem, że w schronie jest ponad 60 takich samych kociaków, schronisko jest dla nich poniekąd ratunkiem i szansą na lepsze życie, mimo wszytko. A Franiczek miał tyle szczęścia w nieszczęściu, że trafił na moją mamę i na mnie. Nie potrafiłam zostawić go w schroniskowej klatce. Grześ patrzył na niego w aucie, nie dotykał go, nie głaskał, ale przed torami za którymi jest schronisko zapytał tylko czy faktycznie chcę go zabrać do domu i czy dam sobie radę, stwierdziłam, że decyzję podejmę w schronie. No i stało się jak się stało...
A tak w ogóle to Franek ma złamany ogon, ale to raczej "stare" złamanie, być może przy urodzeniu coś się zadziało, do tego ma potworną chorobę sierocą, w nocy w moich włosach szukał sutków do ssania a przy jedzeniu z miseczki udeptuje podłogę
