Wczoraj przed południem odszedł do Kociego Raju mój ukochany kot białaczkowy Syczek Syczkowski.
Miał duszności od kilku dni, nie jadł, myślałam, zła szkodliwa pogoda, dawaliśmy zastrzyki wzmacniające i sterydowe.
Wczoraj od rana gorzej się czuł, głośno krzyknął, więc wlożyłam do transportera, Syczek zdenerwował się bardzo, jeszcze 2 x krzyknął i położył główkę, myślałam - stracił przytomność. Biegiem do weta, to tylko 2 bloki dalej. Nie zdążyłam, doniosłam martwego kotka.
Miał ok.2 lat. Piszę około, bo znalazłam go pod blokiem jako małe kocię słabe, z katarem, połamane nóżki. Został ze mną, niestety nie na długo...miał prześliczne spojrzenie.
Nie mogę przeboleć, Syczek był nieodporny na stres, tymczasem z adopcji wrócił całkiem szalony kot /Natasha, ja nie mam starczych urojeń

/ bezustannie krąży po domu, wdaje się w bójki, prowokuje, słowem jest niespokojny.
Syczek wytrzymał tą sytuację tylko ok.2 miesiące. Widziałam, że Asłan go denerwował. Wystapiło to, czego bałam się dla Syczka, dało znać o sobie słabe serce. Odszedł.
Kto uwolni mnie od tego szalonego Asłana? Rozumiem teraz, dlaczego p.Piotr go oddał. Odwołuję wszystko złe, co o tym chłopinie myślałam.