ostatnio przyjechali do mnie rodzice, więc było ciasteczko... mniam, mniam... wszyscy zjedli, herbatkę wypili i zaczęły się zajęcia w grupach, tzn. dziadkowie zajęli się wnuczkiem, a ja zabrałam się za zaległe prace domowe - sprzątanie, pranie, układanie... itp. itd.
przelatując z obłędem w oczach (spieszyłam się żeby zdąrzyć ze wszystkim póki są rodzice

) przez pokój gdzie pozostały resztki ciasta, moim oczom ukazał się widok Filusia wylizującego talerzyki po cieście...
ale zaraz, zaraz... żeby nie było nieporozumień, że to był jakiś sernik i Filuś sobie wylizywał serek... o nie, nie, nie...
ciasto (moje ulubione, najlepsze na świecie) to była kremówka - taka napoleonka tylko z alkoholem
gdyby ktoś przejeżdżał przez Nowosolną - polecam. ciasta mają pierwsza klasa, cud-miód, orzeszki, bakalie, i co tam jeszcze
to było w piątek.
w sobotę mój TŹ kupił kolejną porcję tegoż ciasta

, które leżało sobie na bufecie w kuchni i czekało na konsumpcję.
a co zrobił Filodendron??? siedział na podłodze i miauczał... patrzę na niego czego on się drze... no tak - kremówka
i teraz mam dylemat...

czy Filuś lubi ciasto, czy może ten spirytus, który jest w kremie???
