Żyrafa neee. Prędzej tygrysek, albo lewek jakiś - nieziszczalne marzenie Teżeta.
Swoją drogą, na serce umrę przez te zwierzaki. Wieczorem okazało się, że Leon boi się burzy. Usiłował wleźć do domu za Filem (tak, tak, okienkiem...

), zadekował się na tarasie, a Teżet dwa razy wyrywał mnie ze snu, donosząc o stanie psychicznym pieseczka. Cwaniak (Teżet, nie pieseczek) czekał że to ja powiem - wpuść", a mieliśmy być twardzi, nie miętcy. Pieseczek wciąż jest tak wonny, że łatwo mi było pozostać twardą i Teżet zaprowadził Leona do budy, po drodze tłumacząc - "Czyś ty zgłupiał, chłopie, taki duży pies, no weź się wstydź, zobacz, tu masz suchutko i przyjemnie..."
O 3 nad ranem obudziła mnie burza numer dwa - znowu, jak w czwartkową noc, pierdyknął piorun gdzieś niedaleko, ale że Teżet tym razem był w domu, to oczywiście nic się nie stało. (90% awarii zdarza się, jak Teżet wyjedzie, to jasne) Pieseczka na tarasie nie było, Filo zadekował się w łazience, Kartofel spał snem sprawiedliwego, (sprawiedliwego głuchego) a Gabunia w dygocie siedziała pod kołdrą. Ucieszyłam się, że Leon zaakceptował budę i poszłam spać z powrotem.
Rano przed wyjściem poszłam dać mu śniadanie... a pieseczka nie ma. W budzie nie ma, na tarasie nie ma, pod wiatą z drewnem nie ma, pod drugą wiatą na końcu działki też nie ma... Latam mokra i z zawałem, wołam - nic. Nasza działka znowu taka wielka nie jest, by pies wielkości Leona mógł się na niej łatwo zgubić, więc już byłam pewna, że jakimś cudem przelazł do sąsiada, albo co. W końcu jednak wypatrzyłam Leona zwiniętego między kompostownikiem a krzakiem hortensji, mokrusieńkiego i zdegustowanego.
Jak rany, on w schronie nie używał budy?
Jutro biorę dzień wolny i bezwzględnie pierzemy pieseczka. I namaszczamy wonnościami. Już ja widzę, jak Teżet dopuści, by biedny pieseczek spał na deszczu...
Dobrze, że tę kanapę kupiliśmy.