Odwiedziłam dziś Kazia. Nie jest dobrze, nie chce jeść, nie jadł od przywiezienia, patrzy w ścianę, boi się, nie korzysta z kuwety.
Rana przysycha, smarowana przez dr. Kazio się ślini, obawiam się o zęby albo nerki

Obraz nędzy i rozpaczy, chudy jest tak, że kości i skóra.
Jutro planowane jest pobranie krwi (jak się uda), ocena stanu do kastracji, ew. leczenia zębów, testy na FIV/FelV. Trzeba trzymać kciuki... Smutny widok...
(na fb też to napisałam)
Dodam, że nie wiem jak można tak zagłodzić kota. Tzn. on żyje samą wolą życia. On nie ma grzbietu. On ma kręgosłup na którym wisi skóra. Głaszcząc go byłam kompletnie załamana, że można zrobić coś takiego kotu domowemu! Nie wolnożyjącemu, zgubionemu. Kotu, który miał dom. Straszne.
Rany zasychają, wyglądają lepiej (także wg pana Piotra, który też smuci się odmawianiem jedzenia przez Kazia. Ma mu jeszcze coś przywieźć, ale to chyba nie kwestia rodzaju karmy, lecz stanu psychicznego Kazia.)
To bardzo wrażliwy kot. I nie, nie jest to kot dziki, zdziczony. To kot, który się boi. To kot, któremu nikt nie dał okazji, żeby zaufał człowiekowi. I to jest najsmutniejsze.
Po badaniach, testach, ew. kastracji
pilnie potrzebny będzie DT. W szpitaliku on może się poddać. Tego się boję.
