Pisałam w piątek o chorej kotce z Winnej. Zadzwoniłam do znajomej kociary mieszkającej w sąsiedztwie, niezależnie od pani wcześniej dzwoniącej zlokalizowała kotkę, zainteresowały się nią jeszcze dwie panie. Ponieważ kotka ręcznie złapać się nie dawała, ale nie odchodziła spod bloku, popędziłam z klatkami po pracy, rozstawiłyśmy trzy klatki, złapała się szybko. Zabrałam do lecznicy - zżółknięty, zakatarzony szkielet, straszny zanik mięśni, bardzo rozdęte jelita, leukocytoza ponad 30tys, ogólne zakażenie organizmu,. Biochemia prawie w normie. Kotka zachowuje się jak oswojona - dzikiego kota musiałabym uśpić od razu, wypuszczony po kuracji w lecznicy szybko znów znalazłby się w takim samym stanie. Kotka domowa, próbujemy - nawadnianie, karmienie na siłę, antybiotyk dożylnie, zobaczymy. Nie mam dla niej potem żadnego miejsca, nie wiem, gdzie ją wepchnąć, na dworze czeka ponad 30 kociaków i mimo poszukiwań nie ma dla nich miejsca….. Osoby, które prosiły o pomoc dla niej - nie wezmą..
W sobotę po południu wiadomość - kotka bardzo słabo się nawadnia, nie wchłania wody, nie chce jeść, na rtg płyn w brzuszku… praktycznie bez szans…
Jednocześnie telefon, że w Makro trzy maleńkie zagilone kociaki, w oczach staje mi mój kochany Don Gil stamtąd… W sobotę p.Łucja wypuściła domowego czarnego kocura złapanego na parkingu na kastrację, dwa wcześniejsze zatrzymała, kolejnego nie może…
Umawiam się w lecznicy na wieczór, trzeba podjąć jakąś decyzję o kotce…. Nie wiem, jak to będzie decyzja, trzeba zobaczyć kota, porozmawiać z lekarzami.. Wysyłam smsa do znajomej kociary, z odpowiedzi otrzymuję nakaz walki za wszelką cenę, absolutny zakaz usypania, obietnicę dofinansowania. Spotykamy się w lecznicy. W rezultacie ma dziś przejąć kotkę i zabrać ją do innej lecznicy, bo do „mojej” nie ma zaufania, a ja jestem gorsza od rakarza, gdyby wiedziała, ze łapię te kotkę po to, by ją uśpić, nie pozwoliłaby jej łapać, wolałaby, by została pod blokiem.
Nie mogę tego zrozumieć - to osoba, która pomogła wielu kotom, znamy się z kociego podwórka parę lat, czasem skrócenie cierpienia to też pomoc… a ona zostawiłaby….
To chora koteczka

I dla zamknięcia piątku - ów oswojony kocurek, dla którego nie mamy miejsca, wypuszczony po kastracji
Sobota - telefony po całej Łodzi, do znajomych, mniej znajomych, nieznajomych - z prośbą o dt dla kociaków - 5 z Chocianowickiej, 4 z Wapiennej, 6 z Widzewa, 4 za Zgierskiej, 2 z Murarskiej, 1+3 z działek na Kreciej…. I jeszcze kilka telefonów, nie pamiętam, skąd… Praktycznie nic… 10-12 dni dla chorych paluszków…
Niedziela - jedziemy z p.Elą do Makro, buźka Gila stoi mi w pamięci, tamte podobno źle wyglądają. Widywane są w magazynku zewnętrznym, jeśli same nie wyjdą - nie wyciągniemy ich spod palet.
Matka łapie się błyskawicznie, średnio dzika i bardzo piękna, ktoś z pracowników otwiera magazynek, maluszki na szczęście śpią razem, zgarniamy je bez trudu - najwyższy czas, jeszcze da się ocalić oczka…
Dziewczynka z białą strzalką na nosku – Donna Elwira,
i dwóch chłopców -
czarny Don Ricardo Teodulio Pedro Diego y Gomez,
i jaśniejszy Lope Sanches Alejandro y Liuz y Hernandez

Maluszki same nie jadły - wczoraj karmiłyśmy drobniutko posiekaną wołowiną, dzielnie załapały. W nocy same wsunęły pól gourmecika wymieszanego z woda, na śniadanko drugie pół - pić nie bardzo umieją - są dopajane strzykawką, i dodajemy wodę do kamy.
Ale do kuwety trafiły wszystkie - trzy kaluże były zaraz po ulkowaniu w klatce, pierwsza kupka - wieczorem.
To zdjęcie z dzisiejszego ranka

W Makro rozmawiałyśmy z jednej z managerów - kotów nie lubi, ale wie, że odstraszają szczury i myszy. Może w porozumieniu z nim da się wysterylizować pozostałe koty stamtąd? Zapewnić im karmienie i budki? Marzy mi się…
Coś się kluje dla kociaków z Wapiennej, kciuki bardzo potrzebne.
Pan K. w ubiegłym tygodnu dowiózł dwie kotki z Chocianowickiej na sterylkę, dziś zawiózł kolejne dwie

.
KOCAKI TAM CZEKAJĄ NA SWOJA SZANSĘ...