Sąsiadka wypuściła kota. Znaczy, że złapał kolega córki. O szczegóły nie dopytywałam, wczoraj na samym początku pytałam córkę, czy mama zawsze jest taka nerwowa, a córka powiedziała, że bywa gorzej, znaczy, że lepiej nie przeciągać rozmowy. Zresztą, sama mama kazała mi np. mówić cicho, bo ją boli głowa, po czym do mnie krzyczała. Swoją drogą, ciekawe jest życie w takiej rodzinie, bo mam wrażenie, że przed obcym człowiek się jeszcze jakoś hamuje. Co w takim razie robi najbliższym, trudno sobie wyobrazić.
Klatki do góry nie ma co podnosić, bo ta klatka ma podłogę, nie siatkę (i jest ciężka, wiele razy woziłam te klatki z i do schroniska, więc wiem dobrze). Wolałabym, żeby nie potrząsała kotem w środku jak koktajlem do zmieszania.
Ona dobrze wie, że sobie robi kłopot. Wcześniej mówiła, że mało spała poprzedniej nocy, bo dwa razy wychodziła, że pracuje (ja nie muszę spać, zarywając noc w cudzej sprawie, no i nie muszę pracować, prawda? - ale takie subtelności pani nie interesują).
Jak przyniosłam podbierak, powiedziała, że jest za duży do małej łazienki (wcale nie jest taka mała, a kotka już i tak postrącała jakieś muszle).
Teraz zapytałam tylko, co dalej, więc powiedziała, że musi odwieźć córkę na obóz (raczej na samolot lub autobus, bo córka jedzie za granicę), "potem pomyślę".
Z myśleniem ta działalność ma niewiele wspólnego.
