Niedawno wróciliśmy z czatowania spod Bogusławskiego 12, gdzie ostatnio był widziany Bacuń. Oczywiście trzeba mieć nasze parszywe szczęście, żeby okazało się, że akurat w tym miejscu przepaliła się zarówno latarnia, jak i żarówka na klatce schodowej, co powoduje, że panują tam niemal egipskie ciemności.

W każdym razie dość szybko jakiś jasny kot zżarł pół saszetki naszego whiskasa supreme, a potem pobiegł w stronę Bogusławskiego 10, wtedy okazało się, że to na 100% bikolor, tylko widzieliśmy go zbyt krótko i ze zbyt dużej odległości, żeby ocenić, czy był biało-bury, czy biało-rudy

w każdym razie na pewno nie krówka, ani pingwin. Przenieśliśmy się w takim razie pod 10, ale jasny kot więcej się nie pojawił, za to jedzonko obwąchał jeden z czarnych, ale chyba był najedzony, bo je zlekceważył. Po półgodzinie bezowocnego oczekiwania wróciliśmy pod 12, ale znów pojawił się tylko czarny. Baculku, Skarbie, do grobu nas wpędzisz!!! Jutro zadzwonię z prośbą o pożyczenie klatki łapki.
Obejrzeliśmy tosiowy język i nie widać żadnego nalotu, ani nadżerek, ma tylko jakiś strupek na szyi (może coś ją ugryzło), uszy też ma czyste. Udało mi się nawet obciąć jej część pazurków - uwielbia się przeciągać opierając się łapkami o ludzkie nogi, co przy ostrych pazurkach jest średnio przyjemne. Kociaste nadal syczą na siebie wzajemnie, ale i potrafią drzemać w swojej obecności. Tosia próbowała wskoczyć na fotel, ale był już zajęty przez Bazylka, więc obydwoje mocno się zdziwili, a Tosia skoczyła z pół metra w tył

Próbowała też wystartować z łapoczynami do Szaroci, ale nasza maleńka ją obsyczała, a Tosia wylądowała znowu w łazience z informacją, że nie wolno jej bić naszych kotów, bo one są u siebie, a ona nie. Ja wiem, że kociaste będą musiały ustalić hierarchię, ale niekoniecznie przed testami. Tosiunia namiętnie udeptuje moją poduszkę, czyżby chciała ją oznakować swoim zapachem z gruczołów na łapkach?
Asiu, jeśli chodzi o weta, to na początku chodziliśmy do lecznicy "Pod Anielskimi Skrzydłami na Broniewskiego - stąd nasza zaprzyjaźniona wetka, ale mniej więcej dwa lata temu przenieśliśmy się do Wola-Vetu na Żytniej. Bardzo sympatyczna i kompetentna ekipa (Dr.Krzysztof Rudnicki i Dr Marcin Kaliniak + personel dochodzący - nie znam nazwisk). Prowadzą wszystkie nasze koty, w naszej opinii zrobili wszystko, żeby uratować naszą Honorcię, nawet zgodzili się na późniejszą zapłatę za jej leczenie, przetrzymali nam ją do czasu pogrzebu bez dodatkowych kosztów. Oprócz naszych Footer zajmują się też trzema kotami mojej Mamy i kotami 2. jej znajomych. Mamy do nich pełne zaufanie, cierpliwie odpowiadają na moje wszystkie, nawet najgłupsze pytania. Jedyna wada, to odległość - nie mamy autka, więc musimy jechać z przesiadką, a sama zapewne wiesz, jak w ciągu ostatnich kilku lat okroili nam komunikację miejską na Chomiczówce i jak trudno momentami stąd się wydostać
ale myślę, że warto - to tam będziemy jechać na testy i odrobaczanie Tosi i Baculka, jak wreszcie go złapiemy. Przy okazji, po raz setny bardzo Ci dziękujemy za poświęcanie czasu i pomoc w szukaniu Bacusia