

Powiedziałam, że kot przyszedł do nich prosić o pomoc i mają jechać do weta. Przyjaciólka zaczęła lamentować, że przecież ma JUŻ JEDNEGO KOTA, teraz wybiera się niedługo z mężem do sanatorium i nie ma się nim kto zająć i z pewnością nie weźmie drugiego kota, a na szukanie domu nie ma czasu, bo przecież się nie znajdzie nikt chętny.




Około godziny 20 zadzwoniłam do koleżanki i dowiedziałam się tego wszystkiego.



Po rozmowie z koleżanką zadzwoniłam do weta i myślałam, że mnie szlag trafi na miejscu. Jąkając się, technik weterynarii powiedziała, że kot jest u nich i nie jest leczony.


Co zrobili weci? Ponieważ NIE MIAŁ KTO ZAPŁACIĆ za usługi weterynaryjne, wycieńczonego kota wrzucili do klatki, zostawiając bez opieki.





Potem, obawiając się czy kot jeszcze żyje i czy nie zostanę w jakiś sposób oszukana, wkurzona wsiadłam do samochodu i po przejechaniu 20 km znalazłam się u weta. Kocurek był już podłączony do kroplówki i dostał leki. Dowiedziałam się, że rokowania są kiepskie, że pobrano mu krew do badań. Kot ma silną biegunkę z krwią, prawdopodobnie ma anemię, jest wycieńczony i odwodniony. Sugerowałam, żeby podać mu aminokwasy i glukozę. Nie wiem czy to podadzą. Zostawiłam kocyk i pieluchy flanelowe.
Kotuś odzywa się do człowieka, głaskany próbuje się miziać i mruczy. Jemu bardzo brakuje człowieka. Ewidentnie jest wyrzucony z domu.

Nie wiem ile pobyt kota będzie kosztował. Ta klinika bierze za noc pobytu zwierzaka 50 zł. Nie licząc leków. W niedzielę biorą o 50% drożej za wszytko tym bardziej, że na nocnym dyżurze.
Jeśli kot przeżyje te kilka dni to leczenie będzie pewnie długie i kosztowne. Będzie potrzebował dobrego DT, bo ja go nie wezmę do siebie. Nie dam rady, a moja Mama dzisiaj płakała , że mojego postępowania dłużej nie nie wytrzyma.
Mam 14 zwierzaków i nie wezmę już żadnego.