ostatnio to już mi przychodzą do głowy różne absurdalia, rzecz można brednie. że zażyczę sobie w ostatniej woli pomnika w postaci kociego domku/karmnika :>
ale w ogóle, czy to nie jest piękne? w jakiś sposób to przecież zwycięstwo życia nad śmiercią. idziesz na cmentarz, a tam nie jest ponuro, tylko kocury się wygrzewają na płycie grobu.
a jeśli idzie o nieporządek - jedna czy dwie kocie miski giną w obliczu walających się wszędzie doniczek, aniołków i mikołajków, a co najgorsze - butelek i puszek po piwie. kiedy pierwszy raz tam spacerowałam, byłam w szoku. u mnie "na wsi" takie rzeczy się nie dzieją, może dlatego, że nie ma obok parku.
tym bardziej mnie dziwią tacy pianobijcy - kurde, co im przeszkadza, że ktoś się zajmuje kotami? nikt im nie każe tego robić, jeśli nie chcą, ale czemu się nie cieszą, że inni odwalają te robotę? o kastracjach nie wspominając...
co do księdza... właściwie nie znam go, ale znam też innych, dwóch, wspaniałych księży katolickich, którym by nie przyszło do głowy robić problemów.
w piątek nawet pytałam retorycznie TŻta, czy ten x. z cm. słyszał coś o św. Franciszku.
no, ale bez dołów - niech sobie tam gderają, w razie czego jest jeszcze wejście od małego cm., a do domków można coś wetknąć przez mur. i kit im w oko.
Marto, pytam po raz ostatni

jesteś stuprocentowo pewna, że mogę wydać fundusz buraczkowy na karmę cmentarną?
Jeśli tak, to nie ma sensu, by Meggi mi coś przelewała. W razie czego, gdyby były potrzebne $$ na Buraka, to może wtedy?
Mogłabym też pojechać do p. Wiesi, chętnie bym Tę Panią poznała. Ale nie wiem, czy warto, bo mam przepuklinę i sama wiele nie udźwignę, a byśmy się przemieszczali busami. Więc jakieś 10 kil góra. Jak myślicie?