Maluch z Purkyniego- malutki, ciężko oddycha- siedzi sam w dużym tranposrterze, dzisiaj mu zorganizuje klatkę stacj. Złapałm go do ręki, cichutko podeszłam, nie słyszął, nie zorientował się. Próbowałm do ręki zlapac większego, widać że z innego miotu, i tu niestety się nie udało, pogryzł mnie, ale ja twardo go nie puszczałam, ale jak zaczął się drzec i uslyszłały to kocice, to nie było mi wesoło, a byłam tam sama. Zaatakowały mnie we cztery i już widziałm siebie pogryzioną na L4, broniłam się klapkiem i syczeniem
Jednak już nic wczoraj więcej tam nie dołapałm.
Miejsce od Oli. Podchodzę, widzę:
matkę z dwoma malutkimi pod krzaczkiem. Małe maja zlepione zieloną ropą oczy, za krótkie mam ręce, aby wydostac zza kraty, prosze o pomoc dwóch młodych, nie umieją przejść przez płot, lecę na plebanię i mówię co jest. Ksiądz chętnie otwiera mi bramę, dwa po jakimś czasie mam już w worku. Nadchodzi Ola i mówi, że widział tam jeszcze coś. Chodzę, zaglądam...........nie ma.
No tak mi się przynajmniej wydawało, że nie ma. Myliłam się. Są tam jeszcze dwa malutkie, nie ma jak złapć, głazy poukładanye na niebezpiecznych regałach- trudny teren.
Co mam jeszcze mówić, że na podwórku obok masakra, masakra.
Pan czuje się bezradny mimo, że nie działa tam sam. Efektem jest porządne stado maluchów. Oczywiście dzikawych. Próba złapania za wszarz do ręki zakończyła się pogryzieniem kolejnego palca. Dopiero na podbierak udało sie w końcu złapac małego z urazem łapeńki
Bez rtg i dobrego weta się nie obejdzie.
Chetnie przyjmę pomoc w finansowaniu weta, karmę dla kociąt i żwirek
Zdjęcia będę jak tylko to będzie mozliwe, czytaj. jak znajdę chwilkę czasu na to.