» Śro cze 08, 2011 18:48
Re: Mój czarny, ciumkający kotek (na razie jeden ;) )
Muszę dać upust moim nerwom bo chyba wybuchnę zaraz.
Wynajmuję z chłopakiem mieszkanie i pod koniec czerwca mamy się wyprowadzić.
Właścicielka (dokładnie siostra właścicielki) mieszkania dzwoni do nas w poniedziałek o 23 (!) że ona musi jutro (tzn wtorek) przyjść i zacząć zabierać ich rzeczy z mieszkania. Mówię, że nie da rady, bo nas nie ma. Wczoraj koło 19 niezapowiedziana wizyta, z kartonami, że dzisiaj będą rzezy zabierać. Nie podoba mi się ten pomysł, ale co zrobić. Mówię tylko, żeby Borubara pilnowali, bo on ucieka.
Dzisiaj wchodzę, Borubar na korytarzu (mamy wspólny korytarz z sąsiadem, na klatkę schodową są jeszcze jedne drzwi) ale Borubar ma dostęp do łazienki gdzie okno jest ciągle otwarte. Normalnie się we mnie zagotowało, bo przecież mógł wylecieć. Nie wiem kto (raczej nie one) ale ktoś okno zamknął. Pewnie sąsiad. Normalnie myślałam, że zabiję po prostu.
Pomijam, że widzę, że pełno moich rzeczy spakowanych.
Dzwonię, staram się grzecznie zwrócić uwagę, że prosiłam, żeby kota pilnować, żeby nie uciekł, a on sobie łazi na korytarzu, że przecież on mógł przez okno wylecieć, że kot brudny bo po w całym sedesie pełno jego łap bo pewnie pić mu się chciało. A co usłyszałam? Ze oni są w swoim mieszkaniu, że w ogóle to mam bałagan i zaduch w domu a kot to nie był tam długo więc mu się nic nie stanie. No to się we mnie zagotowało, ale staram się grzecznie, że co by zrobiła, gdyby mi się kot zabił, bo mógł przez okno wylecieć. Gadka ta sama, on tam był krótko. I tłumaczę, ona próbuje mi w ogóle nie wiem co w mówić, ale się nie dałam.
Jeszcze parę innych spraw jej wypomniałam.
W każdym razie powiedziałam, że jutro ma być po 17 jak ja będę i mnie to nie obchodzi. Oczywiście grzeczniej powiedziałam.
Ale normalnie się we mnie gotuje. Głupota ludzka nie zna granic.
Dobrze, że Borubar cały, że nie uciekł na klatkę i nie chcę myśleć co jeszcze...
Przepraszam, jeśli piszę bez składu i bez ładu ale to z nerwów....
