Jesteśmy. Dzisiaj dzień pełen wrażeń. Dla Joachimka i dla mnie. Postanowiłam zabrać go na działkę TŻ. Pomyślałam, że może tam się więcej porusza, a jak załapie, to trochę ruchu pomoże go odchudzić. Idzie lato, mogę go przecież ze sobą zabierać. Piękna pogoda, więc zapakowałam chłopaka do transporterka i w drogę. Przez całą drogę płakał, że miałam ochotę zawrócić i myślałam, że jestem najgorszą, stresującą biednego kota babą. Na działce pierwsze pół godziny nie wychodził z azylu, jakim niespodziewanie stał się nielubiany transporterek. Już zaczęłam wątpić, czy coś z tego będzie i miałam zamiar odwieźć go do domu. Wyrzuty sumienia robiły swoje, widziałam udręczonego, zestresowanego wielkiego kota, który płakał jak małe kociątko. TŻ powiedział, żebym tak nie gapiła się wciąż na kota, tylko zajęła grillem. No i to było to, na co Joachim czekał. Aż sobie pójdę. Wyszedł ostrożnie i powolutku zaczął rozpoznawać teren. Na początku chował się to w paprocie, to pod bukszpanem. Ale potem ładnie chodził, oglądał, obwąchiwał.... Mam nadzieję, że następny raz nie będzie już dla niego taki stresujący.

Po powrocie do domu Gaja obsyczała Joachima i do tej pory nie pozwala mu się do siebie zbliżyć. Chyba nabrał obcych zapachów i boję się, czy w przyszłości nie zrodzi to wojny między nimi....