Bordo, dzięki za dobre wiadomości, choć i tych gorszych trochę, by w euforię nie popadnać…
O wszoły – zapytałabym weta, i jednak spryskała maluszka, zanim go zjedzą. One są straszne. A jak zaniesiesz mamusię na sterylkę - powiedz o wszołach, lekarze dadzą radę.
Koty się uczą, karmiciele – niekoniecznie…
Wczoraj….
Miałam tylko odebrać dwie kotki z dwóch lecznic, odwieźć je i wypuścić. I wcześniej wrócić do domu.
Zabrałam kotkę z lecznicy, na parkingu przy Wilczej czekał komitet powitalny – dwie karmicielki, kotka i trzy kocurki

. Klatka jakoś sama się ustawiła, koty zainteresowały się mocno, równym, śmiałym krokiem wszedł rudy, za nim buras, rudy z marszu nacisnął zapadkę, drzwiczki zatrzymały się na plecach burego, bury spokojnie się cofnął, rudy został - wąchał żarełko w klatce. Przesypałam go do kontenera, bury wyraźnie czekał, więc zastawiłam klatkę drugi raz. Za przykładem rudego wszedł natychmiast do końca, zamknął. Przełożyłam do kontenera, rozejrzałam się za kotką, może? Niestety zniknęła, karmicielki mają ja łapać w ręce, podobno dadzą radę.
Pojechałam do drugiej lecznicy pod drugą kotkę, przekazałam Fuentes, tym razem bez niespodzianek.
A potem zadzwoniła ta świeżo poznana sensowane i regularna karmicielka spod Światowida, że kilkakrotnie sprzątała miseczki z jedzeniem, starając się koty przegłodzić, i może by tak o północku spróbować?
Spróbowałyśmy - zaczęłyśmy od uprzątnięcia misek z jedzeniem. Dwie godzinki miłej nocnej rozmowy przy obserwacji kotów odrobinkę zainteresowanych klatkami – ot, coś nowego stoi. Małe nie pokazały się wcale, osoba, która alarmowala o kociej tragedyji i wg której można je złapać w ręce – próbowała, ale bezskutecznie, i chyba spasowała. Pingwinka – domniemana matka maluchów obejrzała klatki i poszła w inną stronę, czarna ze zmiażdżoną łapką przeszła obok ledwo odwracając głowę, pod koniec naszego czatowania z nudów chyba wlazł w klatkę burasek bez oczka. Czarny stary kocur (ciachnęlam w październiku) i coś młode pingwinowate nie pokazały się w ogóle.
Mam dziwne wrażenie, że owa dorywcza, za to "jedyna w okolicy” karmicielka i sygnalizatorka problemów – ta, z którą nie chcę mieć do czynienia - celowo zintensyfikowała karmienie

. Bo info o łapaniu na pewno się rozeszła, widzą nas ludzie, pytają. I mówię to na podstawie doświadczenia nabytego w czasie półrocznej intensywnej współpracy przy łapaniu z nią kotów

.
Zostawiłam kota w całodobowej, ruszyłam, światłem reflektora zawadziłam o kota śpiącego w wątłych krzaczkach tuż przy krawężniku – nie pasowało mi coś. Nastawiłam klatkę, cierpliwie poczekałam – wszedł. Kastrat (?), zadbany i domowy. Wyrzucony albo się zgubił…
Nie wiem, co z nim zrobić – wobec mieszkania w całości już zasikiwanego przez koty (nawet mi pisać się o tym nie chce) – nie mogę wziąć żadnego kota więcej.
Czyli trzy kastracje, jedna amputacja oczka i kolejny domowy…..
I koteczka, domowa, przygarnięta przez kolegę Montes.
Dziś łapanka w pewnej firmie, gdzie karmiciele nie bardzo moga dogadać sie z dyrekcją... Zobaczymy. Kciuki potrzebne.