Edward- duży, dumny, kocio- kiedy pragnie głaskania-> zawsze, kiedy rozmyślam w toalecie. Kot, który musi mieć w misce jedzenie dokładnie o 4.30, w innym wypadku skacze (7 kg kota) po wszystkim, co delikatne i czułe; będzie ci zapamiętale ugniatał pazurami twarz- anielsko rozmruczany. Będzie hałasował, by natychmiast zwiać, gdy lekko się ockniesz. Mruczeć, gruchać, mraukolić, miauczeć... tylko rusz wreszcie tyłek i nakarm kotecka.
Edek- leniwy, rozłożony na fotelu kocur, który dostaje gwałtownego napędu odrzutowego, gdy nieopatrznie uchylisz drzwi. Zaper... na oślep w dół, byle tylko na dwór, byle tylko na trawkę, byle tylko wytarzać się w największej kupie piachu (na szczęście same kupy omija), aż następuje czarodziejska odmiana i zamiast rudego mam klasycznego buraska. Ten kot to potrafi. Spaceruje dumnie, z ogonem wyprężonym na sztorc, do góry, lekko zawinąwszy końcóweczkę na lewo lub w prawo, zależnie od fantazji jaśniekocięcia. Edek wie, że nieprzerwane 4 godzinne miauczenie potrafi przekonać państwo do wyprowadzenia kotecka na spacerek.
Kot Edward urozmaica sobie dzień codzienny molestowaniem Heksy, uznając że dzień bez jej syków i obłąkańczych wrzasków to najnormalniej dzień stracony. Musi wiedzieć kocica, kto w tym domu rządzi. Czarna dalej jednak nie chce swej koopy zakopywać...
Po tsk intensywnie spędzonym dniu nie ma to jak drzemka doopka w doopke z kocurem Marciem, który przyjacielem każdego w domu jest- a szczególnie surowej, przemrożonej wołowinki podanej koniecznie na porcelanowym spodeczku...
Z Marciem to wogóle jest ciekawa historia, ponieważ bywając w schronie nie za bardzo mi się ten kocurek podobał. W sumie najmniej... Krówkowo umaszczone koty jakoś wogóle nie robiły na mnie wrażenia, ale trzeba mi to wybaczyć, ponieważ nikt nie jest doskonały. Kiedy Mały pojawił się u nas na tymczasie, cóż... to było zaskoczenie... Kocurkiem musieliśmy się zająć- nad tym wogóle nie mogło dyskusji. Zastanawiałam się czy powtórzy się sytuacja jak z Mundziem. Marco był więc izolowany.
W chwili przybycia, kot uznał, że marzeniem jego życia jest przytulna, pełna kurzu i dziwnych przedmiotów podłoga pod łóżkiem. O jego bytności świadczyła tylko zawartość kuwety, znikająca w niewielkich ilościach karma oraz rumor, gdy rzucaliśmy mu zabawki na sznureczku. Stopniowo zaczęły pojawiać się spod łóżka białe łapki, a i w końcu on sam. Wystraszony, niepewny, rzucający się w panice pod łóżko na każdy gwałtowniejszy gest.
Szybko wyczuł rezydentów, a i nienawidząca się kocia para - Edek i Heksa, wspólnie siadywała pod drzwiami usiłując dojrzeć przez dymne szkło, co to za nowy uzurpator w ich świętym przybytku się znalazł. Pole do demolki nadal ograniczaliśmy. W końcu Marco zaczął drapać w drzwi, coraz bardziej natrętnie i uparcie. Pełni lęku otworzyliśmy je, choć plan zakładał izolację tygodniową. Koty zaczęły rządzić domem razem.
W międzyczasie Maruś przeszedł cieżkie nawroty infekcji dziąsełek i po około rocznym (lub zapewne mniej) leczeniu zdecydowaliśmy się na usunięcie ząbków (jak zwykle, pomogła nieoceniona Pani Doktor z Rudy Śląskiej

)
Kot przeszedł gwałtowną odmianę. Z cierpiącego, unikającego panicznie twardszego, a potem jakiegokolwiek jedzenia, stał się radosnym, pięknym, rozdającym baranki i miziającym się nieśmiałkiem/ przytualkiem. Miauczy cichutko, mrauczy również delikatnie. Kocha być głaskany, ale sam bał się podejść. Teraz przychodzi, kiedy tego potrzebuje. Namiętnie wtula się w człowieka całym sobą. Rozciąga się na całego i przytula się brzuszkiem- czy można lepszego dowodu na totalne zaufanie i miłość??

Jest też urwisem. Lubi ganiac z Heksą i Edkiem za kulkami. Oddaje bęcki Heksi, jeśli ta zasadzi mu z plaskacza (a kocica lubi łapoczyny, jest czuła na punkcie swojego "wewnętrzego" terytorium). Wychodzi na korytarz, ale napewno nie nadaje się na spacery w rodzaju tych jakie urządza sobie Ed lub Heksa. Była jedna taka próba i skończyła się totalną rozpaczą kota, który myślał, że go wyrzucamy.
Z czasów choroby, kiedy karmiliśmy go z pewną persfazją na porcelanowych spodeczkach (od filiżanek na kawę) pozostało mu umiłowanie i sentyment do tychże. Tak więc w miskach metalowych może być jedzenia w bród, a Marco kręci się zrozpaczony, bo am am dla niego nie ma. Mały dramacik po prostu.
Ale zignorowany, ze wspomnianych miseczek korzysta.
W czasie choroby i już po jej opanowaniu zorientowaliśmy się, że Marco jest nasz i nikomu go nie oddamy. Świetnie się w jego towarzystwie czują tak koty jak i my.
Tak więc los bywa zaskakujący, kot, którego ja " nie bardzo", całkowicie zawładnął moim sercem (moim i TŻ) i pozostał z nami na stałe.
