Zdaję raport.
Postanowiłam napisać, co się w międzyczasie działo, bo a nuż ktoś będzie miał podobne problemy i te informacje w jakiś sposób mu pomogą.
Otóż... Dobrnęliśmy do takiego momentu, że wyglądaliśmy już jak zombie i czuliśmy się jak zombie. Mąż w końcu postawił ultimatum: albo kot, albo on. Nie chciałam oddawać naszego malucha, spróbowaliśmy więc zamykania jej na noc w łazience. Miała tam posłanie, picie, jedzenie, zabawki i oczywiście kuwetę. Na początku były oczywiście miałki niesłychane, trochę drapania w drzwi, ale w końcu się oswoiła i pojękiwała o stałych porach, kiedy zaglądał do niej najpierw mąż, a potem o drugiej porze, kiedy ja już wstawałam i ją wypuszczałam. Sytuacja w domu zmieniła się diametralnie. Wyspany mąż jest zupełnie inaczej nastawiony do małego sierściucha.

) Pokochał ją bardzo i już sobie nie wyobraża jej oddać. Ja również nie ukrywam, że kiedy się śpi, świat wydaje się być nieco bardziej przyjazny. Ale do rzeczy, a raczej co do konsekwencji zamykania w łazience. Szczerze mówiąc nie zauważyłam szczególnych zmian w jej zachowaniu i nastawieniu do nas. Indywidualistką jak była przedtem, tak jest i teraz. Jedynie pojawiło się dodatkowe mruczando przy wypuszczaniu jej z łazienki.
Teraz jednak Lena zapędziła nas w koci róg.

Tak się jakoś stało, że wszystko się rozregulowało. I Lena już nie miauczała o 6:30, ale o 5, 4, 3... W dodatku właściwie wtedy też nie miauczała, ale zaczynała nieprzerwanie drapać w drzwi. Przy miaukach jeszcze można było spać, ale przy tym drapaniu już nie.

Gdy o tej 3 nad ranem ją wypuszczaliśmy, okazało się, że najczęściej jakoś w miarę dobrze się zachowuje. Testujemy teraz zatem zostawianie jej na noc z nami. Lena jak ma humor, to kładzie się w moich nogach, niestety najchętniej nie obok nóg, ale np. między łydkami.

A czasem śpi na swoich poduchach. Czasem siedzi na parapecie albo chodzi sobie po mieszkaniu i coś robi. Musimy tylko chować hałaśliwe przedmioty. (Chowamy jej też pluszowego szczurka, bo jak go już weźmie w zęby. to lata po całym mieszkaniu i jęczy, jakby nie wiedziała, gdzie sobie tego szczurka położyć...

))
Jak chodzi o gryzienie, sytuacja też już znacznie lepiej wygląda. Choć było już tak, że nic nie pomagało. Próbowałam wtedy już nawet po dobroci - kiedy gryzła, chwycić ją w ramiona i próbować uspokajać. I czasem naprawdę działało, czasem jednak nie na pewno jednak nie dawało trwałych efektów. Spryskiwacz z wodą okazał się bardzo pomocny. I choć widzę, że to dosyć przykra kara dla kociaka, to polecam w przypadku zapalczywych kotów. Miałam bowiem wrażenie, że spryskiwacz od razu stawiał granicę i pomagał paradoksalnie rozładować piętrzące się emocje - kotka wiedziała, że już przesadziła, że tak nie można i w końcu odchodziła się uspokoić.
Kiedyś nie dała się nawet pogłaskać (kiedy nie spała) bez ugryzienia, teraz możemy ją spokojnie pogłaskać, a kiedy jej nie pasuje, daje znać najpierw ogonem, a nie zębami, albo zwyczajnie odchodzi w inne miejsce.
To tyle. Choć i tak się rozpisałam.

Miewamy z Leną różne inne problemy, ale to już dużo mniejsze kwestie. Żyjemy w każdym razie w przyjaźni.
A oto i ona:

