
Zrobiliśmy różnego rodzaju badania w tym na FIV/FeLV i na szczęście Maniuś jest: MINUS

Sprawdziliśmy też gardziołko i nosek na polipy, nie ma, ale są bardzo duże szanse że dziad siedzi głęboko w uchu, zrobimy RTG jak wrócę, wczoraj już za bardzo nie miałam kasy.
W ogóle moją bidulkę trzeba było trochę uśpić do badań. Na żywo się absolutnie nie dało. Serio. Nie drapie, ale gryzie do krwi. Coś okropnego - jakby coś go opętało, a wrzask przy tym nieziemski

Dostaliśmy nowe kropelki do oczka i antybiotyki. Po moim powrocie będzie dalszy ciąg leczenia. Wet powiedział, że o ile z uchem na pewno damy radę prędzej czy później, to oczkiem będzie trzeba stale się zajmować. W sumie to samo mi powiedział wet który go operował.
Myślałam, że Stefan to chojrak, ale Maniuś nieprzytomny jeszcze kłapał paszczą jak go wet intubował i jeszcze wtedy ugryzł go do krwi

Wet się śmiał, że jeszcze nie widział takich ludzi jak my, bo ciągle Maniutka głaskaliśmy i okrywaliśmy kocykiem jak był "ogłupiony". No to takie miałam rewelacje jeszcze dzień przed wylotem, ale wyobraźcie sobie moją twarz jak Maniuś na mnie kichnął - gęsto usiana dużymi czerwonymi piegami. Okazało się, że po prostu pękło mu naczynko w nosku


edit: lot mi się spóźnia o ponad 2 godziny FUUUUUUUUUU ...........