a propos ofiar
jak miałam małe dzieci, takie w wózeczku, to zawsze się do mnie jakieś cholerne stare klępy przyczepiały o wszystko - dawały sobie prawo pouczania mnie, jak należy ubierać, karmić, kłaść dziecko w wózku i w ogóle wszystko
Coś we mnie musiało takiego być, że wiecznie przyciagałam, jakieś sfrustrowane babska, które własnych dzieci nie wychowywały, ale do mnie sie przyczepiały.
Móżliwe, ze młodzieńczy wygląd je mylił i prowokował do udzielania napomnień (długo wyglądałam dosyć dziecinnie).
Potem już, jak tylko ktoś mi się zbliżał do wózka, to się cała jeżyłam, wyginałam grzbiet i zaczynałam syczeć
Ale raz zdarzyła mi się niezykła historia i bardzo sympatyczna - Ola zawsze bardzo marzła, szczególnie zimą w wózeczku, nie pomagały kocyki i śpiworki
(nie było wtedy takich wypasistych artykułów dla dzieci jak teraz) - i jak zmarzła to okrutnie płakała. Ja ją zagadywałam i gnałam do domu, do ciepła. I raz jakaś starsza pani sie pochyliła nad nami i powiedziała, że jej synek też strasznie marzł zimą i dlatego ona mu kładła podusię na nóżki
Ale w pierwszej chwili, jak się do nas zbliżyła i otwarła usta, żeby coś powiedzieć, to zmarszczyłam groźnie brwi i cała się spięłam, żeby ja odegnać precz

a tymczasem ona powiedziała to w sposób niebywale sympatyczny, nienarzucający się i widac było, ze chodzi jej o to, żemy mnie i Oli było lepiej, a nie żeby mi przy..., ze dzieckiem nie umiem się zająć.
Wtedy właśnie wzięłam moją stara puchową kurtkę i zrobiłam "śpiworek" dla dziecka - skończyły się przemarznięte nóżyny - a ja tamta panią wspominam wciąż i wciąż z uśmiechem.
I
przez jakiś czas przestałam się spinać na różne babony skradające mi się do wózka.
