Dzień zaczął się jak zwykle - 4 rano Zdzicha włącza gadułkę i skarży się, że rolety zasunięte, drzwi zamknięte, a ja śpię nudzi mi się, tup, tup, nie widzę ptaszków, wstawaj, ej ile można spać, dobre chrupki, idę siku, wiesz, nie śpisz już?, całuska w oko chcesz? czemu te rolety zasłaniają okno, jejku nie mogę się tam wcisnąć, wiesz, jest kot za drzwiami, wstałaś już? grzebu, grzebu, grzebu, jestem minister kopacz, patrz jak żwirek wylatuje, o kupa, aaale śmierdzi, hej, wiesz że zrobiłam kupę? no, kupę, zakopię ją, wstawaj, wstawaj, bo ta kupa śmierdzi, grzebu, grzebu, grzebu, grzeb
Powiem tak, gadanie Zdzichy od biedy da się ignorować, drzemiąc, ale perswazyjnego tonu jej kupy w pokoju nic nie jest w stanie zagłuszyć.
Żem wstała zatem.
Poczłapałam usunąć kupę poza nawias społeczeństwa, a potem nastawić kawiarkę. W tym czasie koty się przywitały, powąchały, skubnęły trochę chrupek, rozeszły do własnych zajęć, zwiedziły balkon, a potem nastąpił wybuch niezadowolenia u Lokiego, który znowu zaczął gonić Małą. Gonić, pacać łapą, naskakiwać na nią, kłapać paszczęką nad uchem.
No, żesz ty, sierściuchu jeden - przecież już wczoraj wieczorem dobrze było, z chorągiewką uniesioną chodziłeś, spokojnie w koszyczku zasnąłeś, pokazałeś się od najlepszej strony Cioci Marcie, co na kawę z kocim włosem przyszła, to co ci teraz znowu wali do tego czerepu włochatego!
No nic, OMMMMMMMM, szybka mantra odprężająca i pierwszy gorący siup kawy, pozwoliły mi otrząsnąć się ze zniechęcenia spowodowanego rozmyślaniem o urokach dokacania się.
Chwilę później usłyszałam pisk, wrzask, i uszny odpowiednik latającej sierści – Loki dopadł Małą na balkonie, przygniótł do ziemi i usiłował pokazać, że wprawdzie wali mu z paszczy chrupkami, ale jak zatopi jej w sierści zębiska, to i tak już jej to nie będzie robiło różnicy.
No, jasna cholera, oswobodziłam Małą, która mimo bycia przygniecioną broniła się dzielnie, machając ostrymi jak brzytwa pazurami w okolicach Lokusiowej wrednej mordy, sprawdziłam, że do zęboczynów nie doszło, ran nie ma, krew się nie leje i rozdzieliłam na chwilę dzieciaki, żeby ochłonęły.
Wyłączyłam obwody słuchowe i nie reagowałam na natarczywe dopominanie się otwarcia drzwi balkonowych przez Lokiego.
Po jakimś czasie wrodzona naiwność zwyciężyła i wpuściłam futrzaka do domu. Dzieciaki się obwąchały, poszły do misek, znów obwąchały i wyglądało na to, że spokojnie wypiję kawę, jak Głupolowi znów szajba walnęła w dekiel i zaczął gonić Zdzisię z zamiarem unicestwienia. Dopadł ją w kącie między szafą i kanapą - nie miała wielkiej szansy się wyswobodzić - znowu usłyszałam pisk i musiałam podnieść iężkie cztery litery (nienawidzę, jak mi się przerywa poranny rytuał picia kawy nad książką
Zdziska została ponownie obejrzana - żadnych dodatkowych znaków szczególnych.
Dopiłam wystygłą kawę, doczytałam kolejny rozdział, odbyłam kilka umoralniających pogadanek z progeniturą i zaczęłam się zastanawiać jak ich dzisiaj rozdzielić.
Do pracy dotarłam zdegustowana zachowaniem pierworodnego kota, zniechęcona i skłopotana. No bo właściwie można ich izolować przez resztę egzystencji, ale w takim razie należałoby pomyślec o budowie domu.
A na to mnie nie stać, ani finansowo, ani psychicznie.
Zdecydowałam się sposobem Scarlett O’Hary pomyśleć o tym jutro, kiedy zadzwonił telefon.
Dzwoniła rozemocjonowana córka, żeby mi powiedzieć, że nie uwierzę.
Powiedziałam, że nawet niewierny Tomasz w końcu uwierzył, więc niech narzuci gadkę na drut.
Otóż, podobno do leżącego i gotującego się do porannej drzemki Lokiego podeszła Zdzicha, wskoczyła na karton, na którym się rozciągnął, dała mu całuska, a następnie …… wylizała dokładnie i z dużą pieczołowitością całą głowę, oczka, uszka, nosek oraz paszczę.
On w tym czasie z grzeczności usiłował wylizywać jej ogon.
No ja nie mogę. To jakiś kompletny i absolutny surrealizm.
Najpierw krwiożercza bestia goni i usiłuje zagryźć maleńkie kociątko, a chwilę później pozwala sobie wykonać w sposób intymny i zażyły toaletę całego głupiego czerepu.
Pozostaję w szoku od dobrej pół godziny, dlatego popełniam tego rozwlekłego posta - może się otrząsnę ze zdumienia i wepchnę z powrotem gałki oczne w oczodoły




