Nie ma na świecie lepszego „materiału ćwiczebnego”. Wyobraźcie sobie kota, który w czasie kroplówki tuli się do rąk i mruczy...
Poszło jak po maśle. Zakupiłam zapas sprzętu do dręczenia i wróciłam do domu.
Jednak dziś już nie było tak fajnie. Soser (pies cukrzyk) dorwał wór suchej kociej karmy i zeżarł na oko gdzieś ze cztery kilo. Jak wróciłam, zastałam... no nieważne. W każdym razie dość długo stałam w otwartych drzwiach, zanim weszłam. Był tak spragniony, że z marszu wypił cztery dwulitrowe miski wody. Dwa razy przebiłam Kasi skórę na wylot, bo kundel akurat zaczął strzelać pawie. Kiedy wreszcie się udało, Maniek z Bodziem postanowili się pozabijać i Kasia powiedziała: starczy. Śmignęła, zostawiając dyndającą w powietrzu igłę.
Koniec końców kroplówka została podana. Wszyscy żyją. Muszę to jakoś lepiej zorganizować, tylko jeszcze nie wiem jak...

Kasia bardzo mnie martwi. Od dwóch dni nic nie je. A było z jedzeniem już tak pięknie. Wróciliśmy do karmienia strzykawką. Schudła 30 g. Biedna mała kruszynka.