No nareszcie
Sami czuje sie narazie w miare dobrze, jej stan jest stabilny. Widze,ze ma mniej energii niz np. miesiac temu

Ale nadal wychodzi do ogrodka i ma duzy apetyt. Z niepokojem ja obserwuje, by niczego nie przeoczyc i w razie co reagowac. Boje sie naszego wyjazdu we wrzesniu. Sami potrzebuje zastrzykow i lekow kilka razy dziennie i zajmie sie nia jedna z wolontariuszek, u ktorej juz raz tydzien byla. Ma tam swoj pokoj do dyspozycji z duzymi oknami do patrzenia na ulice.. A ja sie boje, czy zdarze wrocic z urlopu na czas. A urlopu mojemu mezowi odmowic nie moge, choc sama bym z ulga zrezygnowala.

Pocieszam sie tym, ze nie wierzylismy, ze Sami wogole dozyje naszego urlopu i dalismy jej mile 5 miesiecy zycia u nas, w mieszkaniu z ogrodkiem i nie musiala spedzic ich w schroniskowej klatce. Ale nie wiem, czy bym sobie wybaczyla, jakby stalo sie to w czasie naszego wyjazdu. Nie byloby mnie przy niej i czulabym sie jakbym ja zawiodla. To nie jest kot nakolankowy, ktory tylko marzy o pieszczotach. To indywidualistka,prowadzaca wlasne zycie i wsciekajaca se gdy ktos jej w tym przeszkadza

A mimo to tymi madrymi oczkami i swoim gadaniem do nas ( to wieczna gadula) sprawila, ze ja pokochalismy. Tz mowi, ze to nieprofesjonalne, bo powinnismy podejsc do tego jak do wykonania jakiegos zadania ( zapewnic jej godna smierc) ale serce robi swoje i widze, ze bedzie i jemu bardzo ciezko.
