dawno nas nie było... tyram ciężko w pracy i w szkole, ale pocieszam się, że za 3 m-ce będę już po egzaminach państwowych. Swoją drogą czy to nie upierdliwe, że egzaminy są 13-17 czerwca, a ich wyniki dopiero koło 28 sierpnia?
Dwa tygodnie temu byłam na "balu". Dla mieszkanek nie-Łodzi dalsza informacja może nie być jasna, ale tak czy siak "bal" był pod hasłem "ŁKS contra Widzew"... tym sposobem wylądowaliśmy z TŻ-tem w pożyczonych od moich kolegów z pracy koszulkach klubowych Widzewa dokładnie na przeciwko stadionu ŁKS-u... I jeszcze jak te głupki - wysiądszy z autobusu poszliśmy po Coca Colę, przejściem podziemnym i już widziałam oczami wyobraźni grupkę pseudokiboli, którzy stwierdzają: "jooo, ziom, fajną masz kurteczkę"... a pod spodem wspomniana koszulka Widzewa

no chyba żywi byśmy z tego nie wyszli... chciałam tu nadmienić, że kompletnie nie interesuje mnie piłka nożna i było mi całkowicie obojętne w jakich barwach wystąpię. Tym bardziej - to znów dla nie-łodziaków - że są one identyczne, te barwy. Znaczy Widzew ma czerwony-biały-czerwony, a ŁKS - biały-czerwony-biały

Ogólnie - zależnie od spotkanych kiboli - można spruwać końce klubowych szalików, co zresztą czyniłam jako dziewczę nieletnie. Koledzy z pracy chętni do pożyczek akurat byli kibicami Widzewa, nie grymasiłam, tym bardziej, że szef pożyczył mi swoją "świętą" koszulkę z autografem Kogośtam, przykazując żeby "tylko nie zarzygali"
No ale to nie forum o balach, ani klubach sportowych.
Otóż po tymże balu, kiedy po mniej więcej półtorej godziny trwającym powrocie do domu (dwa autobusy nocne + półtora km piechotą), bladym świtem dotarliśmy do miejsca przeznaczenia, okazało się, że niestety - nie dane jest nam się położyć i odespać kaca, bo najpierw... trzeba wyjść z psem

I do tej pory nie wiem co mnie podkusiło. Pewno szacowny bimberek wypity na balu... ale drepcząc u boku TŻ-ta z psem na smyczy wzięłam głęboki oddech i wydobyłam z siebie tekst:
"Wiesz, ja nie wiem, czy chcę go oddać... bo widzisz, on taki młody, a tyle już przeszedł... Tak naprawdę nie wiadomo ile pożyje z tą trzustką rozwaloną... Poza tym najważniejsze, że on łagodny do kotów jest, i nie szczeniak, nie sika wszędzie i nie gryzie wszystkiego... i widzisz, mądry taki, szybko się uczy... a jak Ty byś znów wyjechał na kilka tygodni, to byłoby mi raźniej z psem... tak, wiem, że myśleliśmy raczej o rasowym owczarku niemieckim, wiem, że Ty kochasz te psy, a tu taki pitek-wypierdek... i wiem, że pies miałby być podwórkowy, a nie domowy... ale zobacz, on mało je, właściwie zeżre wszystko, taniej wyjdzie niż utrzymanie dużego psa... " itd. itp.
Moje Szczęście nie odezwało się ani słowem w czasie wygłaszania tego monologu. Poszliśmy spać, było ok. 6 rano.
Zwłóczyłam jeszcze trzy dni, zanim zapytałam:
"Misio, trzeba się w końcu określić, co robimy z Rastkiem. No czy szukamy mu domu, czy jak?...? " Cisza.
Wczoraj byliśmy na powtórce leku na nużeńca. Były obie Anie. I pytanie: "to co? zostawiasz sobie tego psa? daj spokój, wydaj go, jest młody - ma szanse, znajdziemy ci innego..."
I wiem, że CoolCaty i Zmienniczka mają rację. Wiem, że powinnam go oddać. Ale nie mogę, nie potrafię... Mogę mieć na dt koty, czasem ciężko oddawać tymczasa, zwłaszcza kiedy włożysz w niego max opieki, leczenia, kiedy drżysz o jego życie i w końcu udaje się zrobić z kupki nieszczęścia gotowe do nowego domu zwierzę. Ale koty są inne.
Na 99% Rustie zostaje...