Podczas nieobecności Fanszety majowymi kotami ja sie zajęłam.
Marta była zawsze, bo ona zresztą nigdy nie odchodzi daleko.
Najpierw przybiegała aby ją dobrze wygłaskać.
Szylka-Krecia podchodziła tak na półtora metra.
Rudas był dopiero ostatniego dnia i musiał być bardzo głodny,
odważył się podejść do talerza, gdy na niego nakładałam i jadł aż mu sie uszy trzęsły.
W drugiej części Gryzelda, też była codziennie. Gdy podchodziłam,
usuwała się pod pobliski krzak, a zaraz potem, jak tylko odeszłam kawałeczek,
pędziła i zajadała się puszeczkową karmą. Czasem ktoś podrzucił rybie mlecze i ikrę,
częściej miseczki były zupełnie puste.
Wiem, że fanszeta bardzo martwi się o trikolorkę, której już nie ma,
przeszukałam więc fotki i tu niespodzianka dla niej.
