Chryja na całego

.
W nocy była ucieczka z Alcatraz - udało im się prysnąć górą

, mimo tkaniny, książek i obiążników. Obudziło mnie nad ranem żałosne pomiaukiwanie, szkoda mi się zrobiło, bo pewnie mamusię wołają

. Poszłam zajrzeć do kiciów a tam jeden woła drugiego, bo siedzą pod różnymi szafkami

.
Połapałam to tałatajstwo, chociaż miałam śmierć w oczach, przy pomocy rąk (nieudane), rękawic (nieudane) i transportera i łopatki kuchennej - yeeeessss! ) 5.30 w niedzielę. Przy okazji zarobiłam ranę kąsaną - tak, wzięłam Unidox, dziękuję - i kilka drapanych. Stosunek maluchów do mnie raczej się nie poprawił

.
Plus był taki, że posprzątałam klatkę, kuwetę - użyta przez oba i w obu zadaniach i miseczki. Mokre znika, sądząc z zapachu kuwety dotychczasowa dieta zawierała sporą ilość oleju silnikowego

albo innych smarów technicznych.
Uszczelniłam klatkę zapakowałam i poszłam spać. Nadal tam są

ale nie dlatego, że nie próbowały wyjść. Teraz pudełko jest demode, przepchnęły je na miskę z mokrym i leżą wciśnięte obok

. Jak się rozbudzę, to zajrzę tam, spróbuję głaskać i ustalić, co zjadły rano.
Jakoś kusi mnie wizja 120-litrowego worka na śmieci

. Chyba klatkę by zmieścił, nie?
