I co ja mam napisać...
Chyba tyle, że czuję się jakbym szukała dziury w całym

Pan dr nigdzie nie dostał testów PCR. Wytłumaczył mi, że takowe są. Ale skoro kicię przegłodziłam (Niki do suchego ma dostęp cały czas i po troszku sobie skubie, chyba że ją głaszczę, to je więcej), to już pobraliśmy krew na morfologię i biochemię. Wyniki będą jutro.
Jestem w tym samym punkcie, co byłam. Wet powiedział, że skoro Niki jest w tak dobrej formie (z wielkim naciskiem na "dobrej"), to nie ma się co martwić. Dopiero, jakby zaczęło się coś dziać niepokojącego, można zacząć działać, np. Interferonem. Skoro Niki od kilku m-cy nic nie dolega, tyje, ma dobry nastrój, to znaczy, że wirus jest uśpiony. Trzeba tylko dbać, aby nie łapała infekcji (inne koty, przeciągi, przeziębienia itp.) i jak najmniej się stresowała. (To jest b. dobry wet u nas, nie wiem czy nie jest uważany za najlepszego. Ma dobre podejście do zwierząt i każdy przypadek rozważa osobno. U niego leczy się łódzka Omisia. Leczy mnóstwo białaczkowych kotów, w tym ludzkim interferonem. Nie boi się nowinek w medycynie weterynaryjnej i ma dość dobrze wyposażony gabinet, ale nie we wszystko

).
Powtórzone słowa naszej pani wetki

Jest mi głupio, ale i uspokoiłam się, że ktoś potwierdził "diagnozę" i moją wiedzę o białaczce.
O zadyszki też mam się nie martwić, chyba, że dojdzie pokasływanie, a to będzie wskazywało na problemy z sercem. Pan doktor uważa, że to są pozostałości po przejściu zapalenia płuc. Powiedziałam, że Niki rok temu chorowała. Więc się potwierdza.
Pan doktor znów się dziś pozachwycał Nikunią i powiedział, że to aniołek, taka była grzeczna przy pobieraniu krwi (wczoraj dała mi obciąć wszystkie pazurki i była spokojna, choć wiem, że to się jej nie podobało). Tym bardziej, że nie trzymałam małej tak jak pokazał (trzymając za fałd skóry na karku), ale przytulając do siebie i głaszcząc pod bródką. Co prawda była tak spięta, że krew powoli kapała, aż w końcu przestała lecieć

ale była b. dzielna.
Na koniec i mi się dostało komplement, że jestem b. dobrą opiekunką

że o wiele dbam i skrupulatnie obserwuję podopieczną (a co, pochwalę się

).
W lecznicy przeżyłyśmy traumę. Wchodzimy, a tam cała poczekalnia psów i unoszący się ich zapach (koty przynajmniej nie śmierdzą - nie jestem przeciwnikiem psów!). Siedziałyśmy ponad pól godz. Po ośmiu psach, wet miał odmianę w naszej wizycie. Mała po powrocie łasi się, nadrabia w jedzeniu. Jest kochana.
Mój kot jest cudowny!!!
Dzięki, że jesteście z nami

edit: dopisałam urwane zdanie
