» Sob gru 25, 2010 14:19
Re: Gdynia i kolejne tymczasy, tym razem dzikuny :(
napiszę jeszcze jak przebiegała choroba
w niedzielę straciła apetyt wieczorem zaczęła wymiotować żółtą śliną
w pn rano u weta dostała antybiotyk i kroplówkę, gorączka była w normie
nocy z pn na wt pojechaliśmy na dyżur bo stan się pogorszył - zauważyłam, że nie jest w stanie stanąć na tylnych nóżkach, temp nadal była obniżona, dostała kroplówkę (kroplówki podskórne); kilka godzin po kroplówce zaczęła być bardzo niespokojna i zaczęła się rzucać, myśleliśmy, że umiera; cały czas była docieplana termoforkiem;
rano we wt u weta temp znowu w normie, kroplówka; od tego czasu już się nie podnosiła;
wieczorem podjechaliśmy do wetki osiedlowej, która stwierdziła, że stan jest raczej zły i ma 50% na przeżycie, dostała kroplówkę podskórną, gorączkę miała podwyższoną, wetka dała jej poza antybiotykiem zastrzyk na obniżenie; pojechał z nami Antek, bo też zauważyła, że nie się słania i nie jest w stanie stanąć na tylne nóżki; apetyt miał; okazał się, ze Antek ma temp. 40,5, wetka dała mu antybiotyk i zastrzyk na obniżenie gorączki;
śr - rano pojechaliśmy do naszego weta z Justynką, której temp znowu była w normie - dostała kroplówkę podskórną; Antek pojechał z nami, doszedł już do siebie, ale ponieważ jest totalnie dziki, i już prawdopodobnie nie miał gorączki, nie udało mu się jej zmierzyć, dostał zastrzyk jedynie;
w nocy znowu z małą do weta, bo stan się wyraźnie pogorszył i myśleliśmy, że odchodzi; z tyłeczka zaczęła jej wypływać pachnąca źle kupa, myśleliśmy, że to ropa; temperatura obniżyła się do 36,8, podczas mierzenia z tyłeczka wypłynął ciemny cuchnący płyn; dyżurny wet stwierdził, że oddaje pole; wkul jej wenflon i podał dożylnie kroplówkę; kazał nam ją podgrzewać i stwierdził, że teraz to zależy od nas, żeby nie dać się jej wyziębić; przez całą noc zmienialiśmy termoforki i butelki z wodą
w czwartek rano, temp 38,5, dostała kroplówkę; była już bardzo osłabiona, ale udało mi się w ciągu dnia wcisnąć jej rosołek; wieczorem temp 37,2, podczas dożylnej kroplówki miała zapaść, przestała oddychać wyprężając się w łuk, po masażu serca zaskoczyła; jak przyjechała do domu była prawie nieprzytomna, nie miała już siły na nic; musieliśmy wyciągnąć jej wenflon; potem zaczęła się jakby ożywiać, była niespokojna jak w pn po kroplówce, myśleliśmy, że to dobry znak; ale ten niepokój wzrastał, teraz wiem, ze zaczęła umierać
pod sam koniec zaczęła rzucać się na wszystkie strony, wezwaliśmy taksówkę, żeby szybko dojechać do weta, ale umarła
Antek do wczoraj dostawał antybiotyk, raz tylko pojawiła się płynna cuchnąca kupa; teraz czuje się świetnie
reszta kotów też się czuje dobrze; widać, że Antek zwalczył wirusa, Justynka nie, myślę że to niesprawiedliwe, że jej się nie udało
cieszyliśmy się jak idioci każdym bardziej przytomnym spojrzeniem, potem każdą wypitą pipetką rosołku, każdym jej poruszeniem, kiedy nie leżała już z nieprzytomną główką na naszych dłoniach, potem cieszyliśmy się jej ożywieniem, nie mając jak idioci zielonego pojęcia, że tak czasem umierają koty
im dłużej od jej śmierci tym bardziej myślę, że to wetów wina i nasza, że jej nie pomogliśmy, że gdyby coś zrobić inaczej, toby przeżyła; mieliśmy zbyt duże zaufanie do wetów;
to jest nie do zniesienia
na półce cały czas stoi jej butelka z ostatnią partią podgrzewanej wody, lekko stopiona od gorąca
raz jak poczuła się lepiej, Łukasz skoczył kupić choinkę, teraz ta durna choinka stoi nieubrana w naszym pokoju
przepraszam za te durne wynurzenia, ale wiem, że jeśli komuś umarł kot, to rozumie skąd ten zinfantylizowany bełkot; przez te dni straciliśmy rachubę czasu; bardzo nam jej brakuje
0.40 24.12.2010 Justynko [*] Śpij Spokojnie Nasze Słoneczko Kochane