Okropne to co mówicie, ale to prawda, koty zamarzają i to nawet dzikusy. W zeszłym roku leżała na śniegu moja dzika kotka, grabaże ją później zakopali na tym cmentarzu co na nim żyła.
Wczoraj o 22.00 skończyłam z Tzem następny domek dla kotów no i poszliśmy w ten mróz go zanieść, bo transportu nie mamy, choć Tz stwierdził, że spacer w taką noc jest bezcenny.

Był mój Rudzielec, ktory od jakiegoś miesiąca żyje pod gruzami, milutki, super kotek, też wyrzucony. Przyszedł do nas jak go wołaliśmy, bał się nowego domku, chyba z godzinę staliśmy pod gruzami i tak przytulałam Rudaska. Poważnie, ale cały dygotał. Płakać mi się chciało, ale wiedziałam, że pod tymi gruzami jest jeszcze jeden kocurek, ale dziki, którego na pewno nie złapię. Rudaska mogłam wziąść od razu do domu, ale wtedy zostawiłabym tamtego na pastwę losu, bez przyjaciela z którym mu choć odrobinkę cieplej. Gdybym go wzięła miałabym wyrzuty sumienia, ale wierzcie mi, po powrocie do domu i tak je miałam.
To prawda, że Rudzielec Agaty mógłby mieć swój dom. Moja znajoma miała kocurka co za Chiny Ludowe nie chciał siedzieć w domu i potrafił drapać tak parę godzin w drzwi aż go wypuścili na dwór, ale tu może być tak, że ludzie specjalnie go wyrzucają w dzień, żeby nie przeszkadzał, nie marnował żwirku i nie robił bałaganu kiedy oni idą do pracy. Nie wiem, co o tym myśleć.