Gdy już trwała moja znajomość z Diabełkami oraz - siłą rzeczy - panią karmicielką pewnego dnia właśnie ona zapytała mnie, czy widziałam tę kotkę z małymi mieszkającą wśród desek przy szkolnym boisku. Odparłam ze nie więc bardzo się uparła, że mi pokaże - nie chciałam, gdyż wiedziałam, ze jak zobaczę to już nie zostawię bez pomocy, a moożliwości (wszelkie) pomagania mam wyczerpane. Wykręciłam się brakiem czasu. Po kilku dniach znów mnie zagadnęła i wtedy już nie udało mi się wykręcić więc poszłyśmy, ale - na szczęście - kociej rodzinki nie było. Odetchnęłam z ulgą.
Pewnej październikowej soboty było bardzo zimno i padał ulewny deszcz. Pomyślałam sobie, ze trzeba nakarmić Diabły, gdyż w taką pogodę nikomu nie chce się iść do kotów i pewnie siedzą głodne. O nietypowej dla mojego karmienia porze, z jedzonkiem w ręku wyszłam. Na chodniku, przed miejscem karmienia, siedziała czarna kotka z maluchami. Patrzyła prosto w moją stronę, bez ruchu, wyczekująco. Patrzyła a ja szłam i wiedziałam, że skoro nie chciałam do nich pójść to ona je przyprowadziła do mnie. 6 zaropiałych kulek, zmokniętych i brudnych czekało z matką. Zawrociłam do domu po odpowiednie sprzęty i unidox i wróciłam aby dać im lek. Były totalnie nieufne, ale nie uciekły zupełnie - dałam antybiotyk w jedzeniu i z daleka próbowałam zobaczyć, czy mają jeszcze oczy...
Tak poznałam i pokochałam Małe Czarne...
