» Śro lut 02, 2011 19:24
Re: KOKCYDIOZA = ISOSPORA u mojego bengala z renomowanej hodowli
Witam wszystkich.
Ja nie zaglądam tutaj a tym bardziej nie udzielam się na forum, ale poinformowano mnie o tych wpisach a opisana sprawa dotyczy mojego kotka, więc wydaje mi się, że powinnam napisać kilka słów.
A wygląda to tak:
Marta była u mnie w domu dwa razy. Pierwszy raz, żeby obejrzeć całą hodowlę i wybrać maluszka i drugi raz w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia. Marta była w drodze z Warszawy do Poznania. Jechała do swoich rodziców a kotek miał być prezentem dla nich. I tu wyjaśnienie - rodzice Marty mają psa (nie pamiętam rasy), z którym często wyjeżdżają na wystawy a kociak miał być dopełnieniem psich wystaw i miał być pokazywany na wystawach kotów. Dodam, że zwierzę to nie przedmiot i na prezent się nie nadaje ale rozmawiałam z Martą kilkakrotnie przed odbiorem kotka i zapewniała mnie, że jest to przedyskutowane z jej mamą. Tak więc kociak pojechał do Poznania, gdzie był chyba do końca świąt i … nie został w Poznaniu ale pojechał z Martą do Warszawy.
Wniosek:
W ciągu kilku dni:
- nowy domek w Poznaniu – STRES,
- kontakt z wieloma osobami i psem – STRES,
- nowy domek w Warszawie – STRES.
Przypominam, że to jest tylko 12- tygodniowy maluszek.
Od czasu wyjazdu ode mnie maluszka cały czas byłam w kontakcie telefonicznym z Martą i zapewniała mnie, że wszystko jest w porządku, kotek zachowuje się wspaniale i nic mu nie jest. Po ponad 2 tygodniach od czasu wyjazdu maluszka ode mnie odebrałam telefon od Marty, że mam chorą hodowlę, bo panuje w niej kokcydioza, która jest chorobą wystawienniczą i to jest powodem choroby jej kotka. Mówiła, że maluszek jest chory bo ma podwyższoną temperaturę do 38-40 stopni (normalna temperatura kota to 38-39 stopni) i robi rzadkie kupki.
Powiedziałam jej, że nie słyszałam nigdy o żadnej chorobie wystawienniczej, że moje kotki były na wystawie ale kilka lat temu, a kocur ostatni raz pokazał się na wystawie ponad 1 rok temu. Powiedziałam również, że moje koty na pewno są zdrowe, nie mają biegunki ani żadnych robaków. Mówiłam również (co zresztą Marta widziała będąc u mnie), ze nie ma takiej możliwości, ponieważ koty nie wychodzą na zewnątrz, są karmione tylko i wyłącznie suchą karmą (ROYAL CANNIN), są regularnie odrobaczane a przede wszystkim badane. Nadmieniam, że moje koty są pod stałą opieką weterynaryjną, a dla pewności, że wszystko jest dobrze robię im też różne badania, w tym również kału.
Dowiedziałam się wtedy od Marty, że jej weterynarz powiedział, ze jeśli nie ja to ona mogła zarazić kotka, bo podała mu trochę świeżego, surowego kurczaka ale żebym mimo wszystko przebadała swoje koty jeszcze raz. Zgodziłam się, bo to nie stanowi żadnego problemu. Powiedziałam tylko, że dla pewności pobiorę kał od rodziców kotka, a ponieważ wracam z pracy o godz. 16,00 to w tej sytuacji nie jest prosto zdobyć materiał do badania od konkretnego kota i to może potrwać chwilę. Mój błąd, bo nie powiedziałam o tym córce (lekarz weterynarii) i dopiero, gdy zaniosłam materiał do badania dowiedziałam się od mojego weta, że to nie ma żadnego znaczenia, bo jak jest kokcydioza to wszystkie koty są zarażone. No cóż, nie jestem lekarzem i nie wiem wszystkiego, chciałam dobrze i dokładnie.
Nadmieniam, że cały czas byłam w kontakcie z Martą dot. stanu zdrowia kotka i nic nowego się nie działo.
Rozmawiałam też z innymi weterynarzami, czytałam w Internecie, rozmawiałam z hodowczynią, która ma 20-letnie doświadczenie hodowlane i nikt nie słyszał o chorobie wystawienniczej kotów. Zasugerowałam Marcie, żeby zmieniła lekarza, bo coś jest nie tak. Skoro kotek je, bawi się, biegunka ustąpiła więc po co np. podaje mu sterydy. Usłyszałam wówczas, że kotek jest leczony przez jej wuja, który jest bardzo doświadczonym i wiekowym lekarzem i specjalizuje się właśnie w kokcydiozie i on wie najlepiej. Po kilku dniach leczenia dowiedziałam się, że jest trochę lepiej ale kociak będzie miał robiony kontrast. Padły nawet od Marty słowa: zrobił siusiu i normalną kupkę to nie będzie wstydu. Odpowiedziałam, że po co to wszystko, że męczy kota, i że przy tym wszystkim (sterydy) kotek traci odporność i jeszcze coś mu się przyplącze.
To była nasza ostatnia rozmowa. Resztę już Państwo znacie. Może dodam tylko, że tego samego dnia, w którym pojawił się pierwszy wpis Marty tylko wieczorem zadzwonił do mnie jej mąż, który w sposób bardzo niegrzeczny i arogancki zażądał ode mnie zwrotu pieniędzy za kota podając konkretny termin przelewu.
Ja mam wyrzuty sumienia, bo powinnam zaraz, gdy się dowiedziałam i zrozumiałam że kot jest źle leczony zabrać go do domu. Zrobiłam jednak w międzyczasie badanie kału moich kotów i wynik jest ujemny, tzn. moje koty są zdrowe i nie mają żadnych pasożytów a tym bardziej kokcydiozy. Wynik jest do wglądu u mnie w domu, ponieważ lekarz nie zgodził się na umieszczenie nazwy jego lecznicy i nazwiska publicznie, co w tej sytuacji jest zrozumiałe. No i badanie było robione u mojego miejscowego lekarza a nie w miejscu pracy mojej córki, która tego dnia była w swoim miejscu pracy a dzieli nas odległość ponad 300 km, więc sugestia, co do ważności wyników jest nie na miejscu.
Nie zabrałam kota, bo nie chcę wnieść do hodowli żadnej choroby, tym bardziej, że od dwóch tygodni też mam w domu nową kotkę, na którą czekałam bardzo długo, mam też małe kocięta i kotkę w ciąży.
Przykro mi, że jeden z moich kotków jest chory i tak cierpi. Kocham wszystkie moje kociaki. Mam dobry kontakt prawie ze wszystkimi ich właścicielami. Jestem zapraszana do nowych domków moich kociąt i nieraz z tego korzystam, bo miło jest widzieć jak się maluchy rozwijają i jak im dobrze w nowych domach. Zawsze w miarę moich możliwości służę pomocą i radą. Wyhodowałam już ponad. 20 miotów kociąt i wszystko do tej pory było w porządku. Uważam, że potrójny stres, jaki zafundowała Marta maluszkowi, kontakt z psem jej rodziców oraz podejście Marty do sprawy dał taki efekt jaki jest.
Marto, jeszcze raz powiem, że jest mi bardzo przykro, że bardzo mi żal kotka ale TO NIE JEST MOJA WINA.
kaska