Nasze na szczęście nie wybrzydzają za bardzo
Właśnie czytam artykuł- wywiad z lekarzem pediatrą, dr Wojciechem Feleszką. I bardzo spodobał mi się ten fragment:
Rodzice pytają mnie, czy dziecko może jeść coś z podłogi. I zawsze odpowiadam: w domu - tak, na dworcu - nie. Choć znam dzieci, które jadły piasek z piaskownicy, ssały niedopałki albo lizały chodniki - i żyją. Nadal ta prawda wydaje się zaskakująca, ale dzieci wychowywane na wsi, gdzie mają stały kontakt ze zwierzętami i ich odchodami, a więc bakteriami odzwierzęcymi, są statystycznie zdrowsze i mniej alergiczne niż miejskie. Może więc trochę bakterii nie zaszkodzi?
Ciekawe dlaczego tylu ludzi pozbywa się zwierząt po urodzeniu dziecka. Przecież coraz częściej można przeczytać o tym, że zwierzęta uczą empatii, kontakt z nimi pozytywnie wpływa na rozwój psycho- motoryczny. A coraz więcej jest dowodów na to, ze dziecko ma mniejszą podatność na alergię. Ja sama jestem alergikiem- uczulają mnie jabłka, wczesnopylące drzewa(od niedawna) i chemia. Ale na zwierzęta absolutnie nie jestem uczulona. W domu niemal od zawsze był pies. Najukochańszy był mój Filipek, skundlony pudelek. To był najmądrzejszy pies, z jakim miałam do czynienia. z kolei Gacek, który jest teraz u mojej mamy(ma ok. 12 lat) to najgłupsza istota jaką znam
