Zbieram się i zbieram to tego obiecanego pisania o Pumci, ale chyba nie jestem jeszcze w stanie pisać o niej: była, robiła, mruczała, biegała.
Zamiast tego napiszę o czymś, co stało się wczoraj.
Wiem, że niektórzy czytając to, będą sądzić, że mi odwaliło, ale wiem też, że będą i tacy, którzy kiedyś także przeżyli coś podobnego.
Wieczorem oglądałam film siedząc pośrodku kanapy, z nogami wyciągniętymi na krześle. Kasia i Bisia spały na łóżku, a Kropcia spała zwinięta w rogu kanapy, po mojej lewej ręce.
Dawniej, gdy tak siadywałam, zawsze przychodziła do mnie na kolana Pumcia. Układała się tyłem do mnie, główkę odwracała lekko w moją stronę, żeby mnie widzieć, mruczała, a ja wygłaskiwałam ją obiema rękami. Uwielbiała to, a Kasia była o to strasznie zazdrosna.
No, więc tak sobie wczoraj siedziałam, gdy nagle Kropcia się obudziła, podniosła trochę głowę i zaczęła z lękiem i w napięciu wpatrywać się w moje kolana, dokładnie - to tak trochę powyżej, jakby coś na nich było. Oczy miała wręcz wybałuszone, a źrenice całkiem rozszerzone. Co więcej, nie wpatrywała się w jeden punkt, lecz wodziła za czymś wzrokiem tak, jakby to coś wykonywało na moich kolanach niewielkie poruszenia. Potem patrzyła wytrzeszczonymi oczami jeszcze dość długo na to coś, co ewidentnie widziała. Następnie położyła głowę na kanapie, ale nie zasypiała, lecz jeszcze kilka minut obserwowała to coś, zanim uspokoiła się zupełnie.
Wiecie, o czym myślę, prawda
