Prawie całą noc walczyliśmy. Pod koniec padałem z nóg. Ale warto było. Zaczęło się od tego, że wieczorem po powrocie od wet, z którym przedyskutowaliśmy różne scenariusze (krew lub surowica z banku krwi, lek feliserin, który właściwie obecnie jest dostępny tylko za granicą np. w Niemczech, przetoczenie krwi od ozdrowieńca lub najlepiej regularnie szczepionego - co jak się okazuje klinika już to robiła zawsze z pozytywnym skutkiem) zaczęliśmy wertować internet w poszukiwaniu informacji. Mieliśmy w planach zdobyć feliserin (jak dotąd z negatywnym skutkiem). W tym celu skontaktowałem się z pewną panią, którą poznałem podczas zakupu kotki przez mojego brata i bratową. Piękna, biała, długowłosa panna z hodowli (mam na myśli kotkę

). Pani ta, jako, że mieszka blisko granicy z Niemcami a nie znam nikogo w Niemczech ani nikogo pod granicą, wydawała mi się ostatnią deską ratunku. Zadzwoniłem z prośbą. Mimo, że się właściwie nie znamy (co to za znajomość gdy widzieliśmy się raz przez godzinę przy kupnie kota), zaoferowała pomoc za co jestem ogromnie wdzięczny. Nie omieszkała mi wskazać, że popełniliśmy błąd nie szczepiąc wcześniej kotki. Ma rację, mea culpa. Doradziła mi też założenie wątku na mial.pl. Dzięki temu czytając forum, rozmawiając z ludźmi dużo bardziej doświadczonymi od nas no i dzięki pomocy paru osób udało się nam skontaktować z bardzo miłą panią i jej wspaniałym kotkiem. Zgodziła się na udostępnienie krwi ze swojego pupila do wytworzenia surowicy. Zanim przyjechaliśmy do kliniki kotek miał już pobraną krew i wytwarzanie surowicy było w toku. Następnie została podana naszej kotce, Sowie. Notabene waży obecnie 1,8kg. Ma 10 miesięcy i niestety poprzedni właściciele jej nie zaszczepili. Miała być szczepiona przez nas, ale nie zdążyliśmy. Ponownie mea culpa. W domku Sowa poleciała do kuwety i zrobiła siusiu. Tak na marginesie nie ma rozwolnienia. Wymiotowała raz na samym początku a do chwili obecnej nic (w sumie nie dziwota jak dostaje leki przeciwwymiotne). Byłem rano u wet. Dostała standardowe leki osłonowe, przeciwwymiotne, przeciwbólowe i kroplówkę (nadal nie je i nie pije). Podczas oczekiwania, aż kroplówka się wkropli do kotki widziałem jak zaczyna reagować na otoczenie. Poza tym już nie siedzi w typowej pozycji kota chorego na panleukopenie. Położyła się na bok. Po powrocie do domu zauważyłem, że kocyk jest wilgotny. Jak się okazało popuściła siuśki. Kroplówka dość długo schodziła i Sowa nie miała się gdzie załatwić. Tak myślę. Jak wyciągnąłem ją ze skrzynki zaczęła się wylizywać. Przednie łapki. Nic wielkiego. Parę, paręnaście liźnięć. Wytarłem ją z siuśków i położyłem w sypialni na kocu koło kaloryfera. Zaciągnąłem żaluzje aby miała ciemno. Leży na boczku i śpi. Sierść już nie jest stojąca i taka matowa. Położyła się i zaczyna lśnić. Zaglądam do niej co jakiś czas. Nadal interesuje się otoczeniem. Zaczynam wierzyć, że zbliżamy się do zakończenia choroby. Co prawda to dopiero trzeci dzień widocznych objawów. Na forum wyczytałem, że dniem decydującym może być 4-5 dzień. Zobaczymy. Jestem dobrej myśli. Tym bardziej, że żona mówi, iż musimy pozytywnie myśleć aby takim myśleniem pomóc Sowie. Popieram. Kupiłem kroplówkę od wet i mam zamiar podać Sowie. Nie wiem ile powinienem, ale u wet dostawała po 100 ml więc chyba tak będzie dobrze. Ostatecznie i tak będę dzwonił po południu do wet więc się dowiem. Na razie rano dostała więc nie ma co się na razie tym martwić.
Opisałem to wszytko powyżej aby zachęcić niezdecydowanych do działania. Naprawdę warto. A zainteresowanych uspokoić. Walczymy i wierzę, że wojnę z pp wygramy.
Dopóki walczę, jestem zwycięzcą.