Jeszcze nie bardzo mogę sie otrząsnąć, to takie niesprawiedliwe. Wczoraj taki wysiłek, VVu chyba ze dwie godziny przewalał ciężkie graty, bo kot zadekował się w komórce wypełnionej rupieciami po sufit. Bez desperacji i siły fizycznej wielkiego faceta nie udałoby się kota złapać. Mój TŻ zaimponował mi po raz kolejny.
Tak się cieszylismy, wszyscy, że kot bezpieczny...
Zadzwoniłam do karmicielki. Pani Iza nie mogła uwierzyć... Wczoraj była szczęśliwa, że kot złapany, opatrzony, w szpitalu... A dziś taka wiadomość

Ale kiedy zaczęłam mówić, że może nie trzeba było go łapać, odpowiedziała "patrzyłałbym jak mi tutaj umiera..."
Sama nie wiem już nic.
Wet, który wczoraj zajmował się kotem, w nocy próbował go ratować, a dziś rano do mnie dzwonił, też bardzo się przejął. Duży plus dla lecznicy na Powstańców. Wieczorem pojadę po transporter i fakturę.