Oczywiście dziać się u nas cały czas coś musi w Święta zachorował Bronuś- wymioty, biegunka + temp oczywiście tydzień antybiotyków , rozkurczowych i kroplówek, potem Żabcia najadła się igieł z choinki wymiotowała krwią następny kot na antybiotyku. Ok dwóch tygodni przed świętami Rudy też był na antybiotyku był osłabiony oraz temp 40,3

Zwariować można było

Końcówka roku była pełna emocji. Bo 27 grudnia mój Rudy wydał mi się bardzo dziwny zmierzyłam mu temp. 36 drugi termometr to samo

oraz miał przyśpieszony oddech. była 22 jak to wszystko się stało zadzwoniłam do zaprzyjaźnionej wetki - obserwować i jutro obowiązkowo się pokazać jeśli nic się nie zmieni. Oczywiście nic się nie zmieniło - rano Rudego znalazłam ledwo dyszącego łapiącego powietrze jak ryba i wymiotującego pianą

z ciężkim bólem serca musiałam jechać do pracy, a mój TŻ pojechał do lecznicy temp nadal 36 dostał wszystko co możliwe, troszkę mu się polepszyło - przynajmniej nie łapał tak powietrza. I TŻ przywiózł mi Rudego do pracy żebym mogła go obserwować cały czas, a po pracy od razu do lecznicy. Dostał tyle leków dwa antybiotyki i steryd i z nadzieją, że będzie lepiej pojechałam do domu, a tu nic bez zmian dalej w takim samym stanie, ledwo oddychający zapas dexazone i furosemidu do domu oraz płyny do podawania podskórnie + leki homeopatyczne, które miały ułatwić mu oddychanie. Najgorsze czego się obawiałam to było podejrzenie Fipa

dwa tygodnie wcześniej wyskoczyła wysoka temp bez żadnych więcej objawów a teraz takie załamanie z podejrzeniem płynu w płucach. Zapalenie płuc raczej wykluczone bo miał by gorączkę. Po za tym dostał antybiotyk, który działał by w takiej sytuacji ech... bałam się jak ognia USG że potwierdzi się że jest płyn, a wiadomo było co to oznacza

w końcu w sylwestra pojechałam na USG, a tu niespodzianka zero płynu oraz dało się w końcu go osłuchać bo do tego dnia pomimo tego że był bardzo słaby to mruczał

I słychać było jakieś szmery w prawym płucu. Nastąpiła zmiana leków, dostał tabletki na rozszerzenie oskrzeli i nowe zastrzyki homeopatyczne oraz czopki na wszelki wypadek jak by wymiotował po tabletkach. Czopki zamówiłam i wróciłam do domu podawać leki ech to był najgorszy dzień, Rudy nie jadł i nie pił 5 dzień podałam wszystkie leki oraz zdecydowałam się nakarmić go na siłę strzykawką bo widziałam że jest bardzo źle i łapałam się już wszystkiego, zsiusiał się pod siebie i podczas karmienia zobaczyłam ,że już jest tak mocno niedotleniony że ma sine podniebienie i język. Położyłam się na podłodze obok niego i tak zasnęłam obudziłam się po północy Sylwester przespany i zauważyłam że spokojniej oddycha nakarmiłam jeszcze raz i poszliśmy spać. Ta noc- dzień był decydujący żyć albo nie

1 stycznia do lecznicy i było już troszkę lepiej temp 38,3 i lepiej oddychał. Karmiłam go strzykawka przez cztery kolejne dni nie wyrywał się przy tym znosił to dzielnie, słaby był strasznie, jak chodził to chwiał się zarzucało go. dopiero 4 stycznia zaczął sam jeść ale nadal był bardzo słaby i tak już szło tylko ku lepszemu. A teraz powiem co doprowadziło do jego stanu. 26 grudnia wzięłam z lecznicy zastrzyk na tasiemca (Rudy jest łownym kocurem) i na posłaniu zauważyłam człony tasiemca i na tylnych łapkach u Rudego też. I znalazła nasza weterynarz artykuł o tym, że toksyny które uwalniają się podczas rozpadu robali mogą do takiego stanu doprowadzić. Wszystko pasowało- Rudy niestety miał jakąś postać tasiemca w płucach. I w przypadkach kiedy jest podejrzenie dużego zarobaczenia powinno się taki zastrzyk podawać pod osłoną sterydu. Jak na razie wszystko idzie ku lepszemu. Dostaje co drugi dzień Teowent oraz lecytnę podobno bardzo dobrze odbudowuje uszkodzenia w płucach.