Kolejnego na tapetę bierzemy Roderyka. Który to, Roderyk właśnie, uwidocznił nam ostatnio swoje prawdziwe oblicze - Pure Evil:

Niestety to czyste zuo to tylko na zdjęciach wychodzi, bo na co dzień, to jakoś mało zły ten nasz kot jest...
Ale od początku...
Wszystko zaczęło się jakoś pod koniec listopada. Znalazłam pierwsze sioo na wycieraczce przed kuwetą. Poniuchałam, ostry smrodek, myślę - Radeczek dojrzewa. No ale żeby całe sioo??? Przesada

Ale szybko umówiłam się z Doktórką, w końcu pompony już były niczego sobie. Ale, ale! Chyba z dwa dni po ciachnięciu Radzia - sioo w brodziku. Ciemne i mocno "pachnące". Za kolejnym szczaniem w brodziku złapałam winowajcę! Rudego winowajce! No i zaczęło się - Marbocyl z Tolifną. Roderyk, jako kot niewspółpracujący, może przyjmować jedynie zastrzyki, nic innego po prostu się nie da. No to się troszkę pokłuliśmy. Sikania było coraz mniej, kot odzyskał wigor i humorek (bo był wyraźnie nieswój, osowiały i oklapły do tego). Raz jeszcze siknął mi na wycieraczkę jak była brudna kuweta i raz do brodzika bo nie przyszłam na-ten-tychmiast odkręcić temu kotku wody w kranie jak wołał, a ja akurat rozmawiałam przez telefon

Sikanie skończyło się tuż przed Świętami. Do tego tygodnia. We worek rano znalazłam w łazience zaszczany dywanik pod prysznicowy. Kuwetki były brudne... Dobrze, że ogranicza się póki co do łazienki...
W Sylwestra kolejna draka. Rano, przed pracą (naszą, nie jego), Roderyk jak zwykle zażądał odkręcenia kranu w umywalce. Z umywalki postanowił skoczyć na kibelek. Ale na kibelku siedziała Józefina! Więc Roderyk chciał tak skoczyć, by przypadkiem jej nie dotknąć, a że, łapy miał mokre to się ześlizgną z deski klozetowej i gruchnął na podłogę. Pozbierał się momentalnie i z godnością oraz z wyrazem mordki - "To tak właśnie miało wyglądać!" odmaszerował dumnie. Popatrzyłam - wszystko ok. Rozeszliśmy się do pracy. Po pracy, przed wyjściem do znajomych, wchodzę do domu a ruda kupa futra siedzi w przedpokoju z prawą łapą w górze, jak chodzi, kuśtyka na trzech łapach

No to za telefon i konsultuję się z Doktórką, jak sprawdzić czy kot ma złamaną łapę. Obejrzałam, obmacałam, złamania nie stwierdziłam. Znowu Tolfina. Poszliśmy na Sylwka. W sobotę koło południa wracamy do domu, patrzymy a Ruda doopa biega o czterech nogach. W prawdzie kuleje troszkę, ale stara się stawać na tej stłuczonej łapie. Uff, utrzymamy kilka dni Tolfinę i będzie gut. Ale.... przyglądam się nieco wyżej niż kocie łapy a tu zamknięte, spuchnięte i załzawione oko

Nożesz ile można???? Tak więc do Tolfiny dołączyło kropienie Dicortineffem. Z narażeniem życia. Kropiących. Nie kropionego

Jak oko ładnie zareagowało na niezbyt dokładne kropienie, to po kilku kolejnych dniach Roderyk, śpiąc na parapecie okna w dużym pokoju, zdupczył się z niego na podłogę, w trakcie snu ofkors. Oczywiście uraził sobie sylwestrowo stłuczoną łapę. Na szczęście dość szybko i samo mu przeszło.
Niestety od jakiegoś czasu Roderyk chyba posmutniał. Nie chce się bawić z Radeczkiem, a tak fajnie im szło, nie umie postawić się Fuffowi, który go notorycznie tępi. Ma taki melancholijno-stoicki nastrój. Boimy się z Grześkiem, że Łodełyk jest u nas nieszczęśliwy, że może faktycznie powinien być jedynakiem? A może to tylko chwilowa chandra? Sama nie wiem, martwię się

Bardzo bym nie chciała by jakiś kot u nas w domu czuł się nieszczęśliwy
