gosiaa pisze:Pamiętam opowieść, jak siedząc na parapecie, obrzygał wszystko wokół i poniżej, łącznie z tymczasem który siedział na podłodze przy parapecie
oootototo! powtórzył wyczyn, tyle, że w naszej byłej kuchni zmieściłoby się z sześć obecnych, więc, że tak powiem, stężenie było tym razem większe.
Sunshine, ja tam chłopa nie ganiam do roboty - sam tyra za siebie i za mnie

wczoraj na przykład, po powrocie z pracy wyczyściłam kuwety. Jako że nawet zużyty żwirek jest produktem naturalnym, więc wywalamy go w końcu podwórza za płot, w te chynchy co tam rosną - najwyżej w tym roku od nawożenia pokrzywy będą jak bambusy. Ale ciężko latać po dziesięciostopniowym mrozie po kolei z każdą kuwetą w te i wewte, więc najpierw wywalamy do starej blachy od ciasta (która note bene w swoim czasie też robiła za kuwetkę dla maleńtasków). Po oczyszczeniu wszystkich kuwet, znając koty swoje i koci gatunek ogólnie, byłam pewna, że natychmiast po zakończeniu czynności sanitarnych wszystkie kible zostaną użyte. Nie pomyliłam się. Odczekałam chwilę i zebrałam nowe urobki, po czym wystawiłam blachę za drzwi i ... kompletnie o niej zapomniałam.

O 21 TŻ wrócił z pracy i pierwsze słowa, które usłyszałam to: "Misiek, ktoś nam zostawił kupy pod drzwiami". Łomatko, ale skucha

a moje szczęście zdjęło buty, włożyło gumofilce, zabrało blachę pełną kociego urobku i bez słowa poszło wywalić za płot. Wracając przyniosło miseczkę "zewnętrzną", nasypało wieczorną porcję chrupek i zaniosło do "karmnika".
Więc jak ja mam go jeszcze do roboty gonić?
