dzisiaj zrobiliśmy sobie Dzień Wampira. Ponieważ zaplanowałam dzień wolny, a zima trochę odpuściła - wymyśliłam, że upuścimy chłopakom trochę krwi, żeby ich przebadać

. No i nie był to sympatyczny dzień

. Już w autku darli się tak, że gdybym przejeżdżała koło oddziału Straży dla Zwierząt, to by mnie przynajmniej spisali i sprawdzili

. U weta w poczekalni cicho, a w gabinecie... cyrk taki odstawili jakbym dziki przywiozła

. Bonifcio obył się bez kagańczyka, ale płakał i darł się że hej. Od początku uszy po sobie położył, tak był biedak wystraszony. Nawet jak już tylko kapała krewka, nawet jak już igła była wyjęta... i nie miało co boleć... No a potem Antek II. Dzielny herbu Piskorz. Wił się i wywijał, że go ledwo utrzymałam. Bonifcio też z resztą koniec końców tak się turbował, że igła wypadła. A Antek powiedział pani doktor co o niej myśli, o mnie pewnie też. Dostał kagańczyk (taki na pysio i oczka), troszkę pomogło, no ale czułam się jak bym straszną krzywdę mu robiła... Darł się strasznie. W poczekalni to chyba myśleli, że wyniosę osobo kości, mięsko i skórkę

. Masakra.
Nie wiem czy oni płacząc w drodze, a potem u weta nakręcali się na wzajem? Myślałam, że jak będą razem, to będzie im raźniej, a tu chyba odwrotnie

. W lutym-marcu czeka nas szczepienie. Nie mam pomysłu jak się przygotować, aby ograniczyć chłopakom stres

. Na pewno nie lubią jeździć i już tego się boją... Nie bardzo mam jak ich przyzwyczajać... A zestresowani podróżą są bardziej poddenerwowani u weta. Ale sama wizyta to też porażka. Macie jakieś sposoby? Gadacie uspokajająco do nich? Ja gadałam, ale podobno nie należy się użalać, bo to pokazuje, że się coś nietypowego dzieje i też umacnia takie zachowanie... Tak mi ich było żal... Długo dochodziłam dziś do siebie po tej wizycie

.
Jutro wyniki, oby chociaż one były ok i nie kazały nam podnieść frekwencji wizyt u weta. Antosiowi szykuje się usunięcie 2 małych ząbków (za kłami), bo dziąsła ma tam cały czas zaczerwienione i lekko powiększone węzły mogą być właśnie z tego powodu

.