Tinka, bardzo dziękuję.
Donoszę, że Pusiastej przybyło leukocytów do 4,1 tys (miała 2,7 tys dwa tygodnie temu). Wnosząc po zachowaniu, sądziłam, że wyzdrowiała, ale niestety ku mojemu rozczarowaniu lekarz stwierdził, że zapalenie wcale nie ustąpiło (dalej ma spuchnięte migdałki). Dostała więc dalszy ciąg antybiotyku. Jak nie pomoże - robimy wymaz, żeby wiedzieć, co tam siedzi. Oby nie to, co w moich własnych chronicznie zajętych migdałkach, bo ja kohabituję z bardzo paskudnym bakcylem, antybiotyko-opornym, ale jakoś nam się układa z błogosławieństwem laryngologa...
Tak czy tak, nieustępujący stan zapalny rodzi nieciekawe podejrzenia.

... Vet zdecydował się na Szyllinga (rozmaz). No i teraz nie-mój wet (bo na drugi dzień mojego nie było) mnie rozwalił: stwierdził przesunięcie w lewo, dużo nowych form komórek - co może wskazywać białaczkę, więc zasugerował zrobienie testu. Mnie ścięło z nóg.
Rozmawiałam później jednak z naszym wetem, który zupełnie inaczej postrzegał ten wynik, tzn widziałam, że był zaskoczony, jak zobaczył konkretne liczy (ja mu wcześniej zreferowałam, co usłyszałam). Wg niego wyniki są dużo lepsze niż były i w ogóle niezłe (niestety nie zapisałam konkretnych liczb w nerwach i emocjach). Białaczki nie widzi, tak samo jak potrzeby w tej chwili testu (pewnie poproszę o niego i tak na wizycie kontrolnej).
Po świętach odbiorę wyniki, będę więc mogła podać konkrety. Na razie staram się trzymać tego, co usłyszałam od weta, do którego mam zaufanie.
Póki co Pusiasta jest na antybiotyku, scanomune, witaminkach itd (a ja na antydepresantach). Pusiasta wydaje się zdrowa, chociaż ja mam na tyle obsesyjne myśli i zaburzony osąd sytuacji w tej chwili, że już sama nie umiem ocenić, czy odzyskała do końca swoje normalne zachowania, czy nie. Bez przerwy mi sie wydaje, że może za dużo śpi, albo śpi w innych miejscach... Albo czasami siedzi i się tylko patrzy.... Staram się ją aktywizować zabawkami - bawi się bardzo ładnie, czasami wręcz szaleńczo.
Fakt, że nieznośnie grymasi z żarciem. Tzn bez przerywy koncertuje pod kuchnią i doprasza się jeść, a potem jak daje do michy to to nie, tamto nie, zje trochę, resztę wypluje, czeka na smakołyk, karmienie z ręki, coś ludzkiego, paskudnie nieodpowiedniego, typu szynka, którą uwielbia. W sumie zje dużo, daje się nafutrować tak, że się zaokrągliła i ogólnie Pusiasta to tłustawy misiek, ale je jakby mi robiła łaskę. (z drugiej strony, ja jakby jadła antybiotyk trzeci tydzień, to pewnie też nie czułabym specjalnego entuzjazmu na widok jedzenia).
Jest mi strasznie trudno, bo Prosik z kolei to mały odkurzacz zakręcony na punkcie żarcia, który zawsze wyjadał Puśce z miski co się dało; potrafi dwa razy większą Pusiastą po prostu odepchnąć i zjeść jej porcję. Futrowanie Pusiastej kończy się tym, że Prosik wsuwa przy niej w tempie odkurzacza trzy porcje i płacze o jeszcze, jak widzi, że coś znowu wkładam do miski Puśce. W dodatku Puśkę można skłonić do zjedzenia tuńczyka albo łososia tylko przy pomocy dosypywania suchego żarcia, którego ex-cukrzyk jeść nie powinien. Zamykanie drzwi, izolowanie potęguje tylko Prosiakowy stres i nie chcę, żeby poczuła się odrzucona albo ignorowana (tym bardziej, że to ona w zasadzie jest oczkiem w głosie; Pusiasta ma do mnie znacznie większy dystans i chodzi własnymi drogami). Karmienie lasek stało się wobec tego od pewnego czasu moją czasochłonną (i psychiczną) udręką, tym bardziej, że w Pusiastą trzeba wmusić beta-glukan, antybiotyk i inne suplementy (a je się jej najlepiej, jeśli stoję nad nią i jej kibicuję).
Słowem, poziom aktywności Pusiastej wydaje mi się w miarę normalny, ale jedzenie nie. Fakt, że Pusiata została niedawno pozbawiona swojego ukochanego suchego i przestawiona na nową dietę. Jak sobie przypomnę jednak, jak zmiatała jeszcze niedawno jakieś paskudne urinary (też mokre), a teraz modli się nad krewetkami i innymi smakołykami, to mnie to martwi.