Już nie mam siły na walkę z odleżynkami. Robię co mogę - myję parę razy dziennie, osuszam suszarką, smaruję. A mimo to...
Cieszyłam się, że się stare pięknie podgajają, to rano odkryłam nową, pod takim króciótkim, ledwo odrastającym futerkiem na boku doopinki. Wyskubałam to futerko ile się dało (ono wtedy niemal samo wychodzi) i nasmarowałam to miejsce. Ale to jak walka z wiatrakami. Jeszcze myślę tak - poproszę doktora o wygolenie calutkiej doopci z okolicami (sama nie poradzę, szarpie się i gryzie) i potem tylko będę podgalać włoski które się pojawiają, no jak depilacja bikini, tylko trochę poszerzona

. Wtedy będę widziała co i jak, bo tak to ona ma czarne futerko na doopci i pod tym nagle coś się robi.
Jeszcze się zastanawiam, jak to się stało, że jakoś nie doszło do ciężkiego zakażenia w schronie. Przecież tam, co wiem na pewno, była myta co najwyżej raz dziennie, a czasem co dwa dni, suszarki nie było, tylko stawiano kontenerek z nią blisko źródła ciepła, żeby nie zaqzxiębiła się, w klatce nie miała wsiąkliwych podkładów, a tylko jakieś szmatki różne. I dawała radę. A u mnie full wypas, i mimo to...
