» Czw gru 09, 2010 17:55
Re: Umierają w schronisku!! MAJĄ już DT!! !szukają DS!!!!!!!!
Dziewczynki wciąż jeszcze w szoku. Każda radzi sobie z tym sama i tak, jak potrafi.
Najszybciej na razie otwiera się Zojka. Wciąż jeszcze nieśmiała, podchodzi, żeby natychmiast odskoczyć. Jednak coraz bliżej, coraz bardziej zainteresowana. Wczoraj wieczorem przemogła się w końcu i pokazała, co potrafi cudowny kot. Te ósemki wokół nóg, baranki, tańce, przymilanki – nie do uwierzenia. W końcu usiadłam na łóżku, wskoczyła, położyła się przy mojej nodze i wywaliła brzunio do głasków. Łapała moją rękę łapeczkami i tuliła się do niej. W tej dziewczynie jest tyle czułości i miłości, że ten, kto dostąpi zaszczytu opieki nad nią, będzie nie lada szczęściarzem. To kot towarzysz. Siedzi na brzegu szafki, kiedy zmywam, w progu łazienki, gdy suszę włosy, na brzegu wanny, kiedy się myję. Pomaga nakładać do kocich miseczek, każdą dokładnie sprawdzając (Kardamon zgrzyta zębami, bo to jego fucha).
Patrzę na nią. Obserwuję. Jeśliby miała iść do domu, to chyba najlepiej teraz, zanim znów się przyzwyczai i pokocha. Zresztą sama nie wiem. Strasznie się boję kolejnej zmiany w ich życiu. Strasznie.
Sielanka jest tylko częściowa. Jutro zatargam ją do weta. Zojka prawie nie je. Jest leciutka, jak piórko. Nie, że odmawia jedzenia. Ona po prostu nie może. Ani mokrego, ani suchego. Pochyla się nad miską jak ktoś głodny i... nic. Jak Maniek kiedy był bardzo chory...
Poza tym ktoś robi baaardzo paskudne, zupełnie rozlazłe, cuchnące kupale (też takie mańkowe)...
W najlepszym stanie jest, mimo wszystko, Karolinka. Wytworzyła sobie pancerz ochronny i prowadzi życie niedotykalskiego obserwatora. Ma ze wszystkich najlepszy apetyt. Wczoraj po powrocie do domu znalazłam ją siedzącą na lodówce. Wstawiłam tam miseczkę z jedzeniem i delikatnie spróbowałam pogłaskać. Kilka razy wcieliła w życie hasło: mam pazury i nie zawaham się ich użyć! dziurkując mi rękę. Jednak uparłam się i głaskałam dalej. Najpierw przy każdym dotyku podskakiwała, jakby poraził ją prąd, po czym, widząc że nie odpuszczam uspokoiła się i sprawiedliwie podzieliłyśmy się zajęciami. Ona jadła z apetytem i mruczała, ja ją głaskałam. Dziś rano rozpyliła mi z wysokiej lodówki wielkiego pawia po całej kuchni... ech.
Najgorzej jest z Rusałką. W futrzanej buzi wielkie oczy skrzywdzonego dziecka obserwują życie domowe z wysokości szafy. Serce pęka patrzeć. Bardzo trudno nakłonić ją do jedzenia. Na szczęście to nie ona jest autorką paskudnych kupali. Miałam zaszczyt osobiście się o tym przekonać. Chciałaby bardzo już podejść, przytulić się, ale wycofuje się w połowie gestu, jakby się bała, że znów zawiśnie w próżni. Ona wbrew pozorom ucierpiała najbardziej ze wszystkich.
Zobaczymy, co przyniesie dzisiejszy wieczór. Po drodze kupię jakiegoś fuj whiskasa. Może się spotka z aprobatą.
