Wiedziałam, że jeśli mam tego kota jakoś przywieźć do siebie, to jest to możliwe tylko w weekend.
W piątek zapomniałam zabrać do pracy telefonu! Na szczęście mój brat się ulitował i mi przywiózł o to bez marudzenia
Najpierw zadzwoniła mama, ze już rozmawiała z ojcem i że mogę kota na tymczas wziąć. A dosłownie po chwili zadzwoniła właścicielka Luny z zapytaniem, czy nadal jestem zainteresowana zaopiekowaniem się siostrą Luny! Na co ja mówię, że właśnie uzyskałam na to zgodę rodziców. Dziewczyna do mnie na to, że to świetnie, gdyż właścicielka kotki właśnie dziś (czyli w piątek) idzie do szpitala i nie ma co z kotem zrobić. Dlatego dziewczyna od Luny zaoferowała, że już jedzie po kota i do jutra mi go przytrzyma, tylko czy ja na pewno po niego przyjadę
I tak się stało.
Tak więc z właścicielką pierwszą nie widziałam się, gdyż ta przebywa w szpitalu. Z drugich rąk wiem tyle, że Basia jest jednym z czwórki białych kociąt. Urodziła się z czarnej matki - dachowca

. Data jej urodzin to 1 czerwca (dzień urodzin mojej mamy), a właścicielka wołała na nią Asia (to moje drugie imię). Kotka była nauczona jeść wędliny, a za kuwetę służyła jej stara blaszka od ciasta wypełniona zwykłym piachem.
Jadąc po kotkę wstąpiłam do olimichalskiej na herbatkę i pierniki. Ola może potwierdzić, że jeszcze jadąc w tamtą stronę nie było pewne co dalej z kotką. Miałam tylko nadzieję, że mała rozkocha w sobie domowników, ale znając mojego tatę nie mogłam mieć pewności.
Jak wróciłam do domu to i życie do tego domu wróciło
Wczoraj zdarzył się mój mały cud.
I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?