pojechałyśmy po Pana Tureckiego, bo przecież nie będzie chłopak siedział tak sam w kartonie na mrozie, ale okazało się, że jakaś dobra dusza zamknęła Pana Tureckiego na noc w kiosku. Czyli do jutra ma ciepło. Fajny jest. Jak nas zobaczył za drzwiami to się zaczął miziać o szybę i wyciągać do klamki.
Wyjeżdżamy z osiedla, patrzymy - a tam biegnie takie malusieńkie czarne po tym śniegu. Zatrzymałyśmy samochód, lecimy zobaczyć. Małe schowało się pod zaparkowanym obok autem. Kićkamy - nic. Więc lecę do supersamu po tuńczyka. Jak wróciłam to przyszli właściciele auta, jak odpalili silnik, to malusie pobiegło pod nasze auto. Więc lecę z tym tuńczykiem pod nasze auto, a małe czarne jak zwietrzyło jedzenie, to przyleciało i je. Więc ja je chwyciłam i władowałam całe w tuńczyku za pazuchę i do chaty.
Mała dziewczynka, czarna, skóra i kości. I pchły.
Puszkę z tuńczykiem odstawiłyśmy pod kocią budkę, z której wyszła słodka szara kota i zamiauczała do nas.
Jutro obiecałam wpaść zgarnąć Pana Tureckiego, ale czy ja dam radę z sześcioma kotami na 26 metrach?
