Jestem, jestem. Sorry, ale skrzydelka mi opadają! Kontakt z paniami jest zasadniczo żaden, tzn. pan mąż twierdzi, że pani nie ma w domu, a następnie już nikt nie odbiera

Oraz nie oddzwania mimo obietnicy
Przyszlo mi dziś do glowy, żeby zadzwonić do osoby, przez którą dotarla do mnie informacja o kotach z nadzieją, że może - jako sąsiadka - będzie miala jakieś przelożenie. I dupa zimna! Rozmówczyni bardzo mnie przeprosila, ale nie chce tego tematu poruszać albowiem panie dokarmiające najwyraźniej się na nią obrazily

Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem o co, bo same szukaly pomocy. W każdym razie mojej rozmówczyni się oberwalo i teraz sąsiadka się do niej nie odzywa. I nie wiadomo o co chodzi. Zaczynam odnosić wrażenie, że panie wspomnialy tej osobie o kotach, żeby sobie zrobić dobry PR, a nie po to, żeby faktycznie uzyskać pomoc

Nie mam pojęcia co teraz robić.
Oglaszać ich chyba nie ma po co, bo trzeba by je zlapać, a do obcych raczej nie podejdą. Można na lapkę, ale kto je potem przewiezie i czy to jest w ogóle wykonalne? One jednak dzikawe są. I kto zaręczy, że wywiezione gdzieś, nie zechcą wrócić na stare śmieci? A przy tej pogodzie, to czarno widzę takie wycieczki.
PS. Dziś pojawila się informacja, że podobno panie wlożyly do tej rudery jakieś "szmaty" czy koce. I niech mi ktoś wytlumaczy czemu wolą wpychać tam coś przy pomocy kija, zamiast mieć wlasną klódkę i normalnie otworzyć? Aha, panowie mężowie teraz twierdzą, że to nie żona, tylko ta druga pani "bardziej" zajmuje się kotkami
