Taaak, Nikuś jest bardzo kochany i grzeczny. I z tym serduszkiem nic mu się złego nie dzieje. Z małą też powoli jakby (odpukać) wychodzimy na prostą. Jeżyna obserwujemy, on jednak dyszy i wywala jęzor, więc o niego się teraz najbardziej martwię. Ale uważamy żeby tego dyszenia nie prowokowac zabawą.
W domu spokojnie, koty się dogadały, odkąd Kizia pojechała. Dziś spały mi na nogach: Puchaś (od stóp do kolan) i Mizia (wyżej), bez syczenia ani nic. Jest też SUCHO - a ja mam stale odruch macania łóżka, czy nie zasikane
Kizi podajemy wałówki przez koleżankę, podobno jest dobrze - przesiaduje w kuchni lub w łazience, nie ucieka, jak poprzednio, na stryszek, je, łasi się. Nie pytam, gdzie się załatwia, skoro nie narzekają, no i wiedzieli, jaki jest problem. Mam mieć wieści na bieżąco. Ale wygląda, że sobie radzi. Na dwór nie wychodzi.
Mam żal do wetki, tej pierwszej - o Jeżynce powiedziała "chłoniak, pewnie była ostatnia z miotu, ludzie próbują takie koty ratować, ale to nie ma sensu". U Jeżyna nie wysłuchała szmerów - byłaby go znieczuliła do kastracji, a jednak ma słabe serce i mógłby się nie obudzić (swoją drogą, co my z tą kastracją zrobimy

). U Mizi stwierdziła, że przyczyną jest cukrzyca, która uszkadza nerki, a obecny wet odwrotnie - że ma kiepskie nerki, a cukier stresowy. I faktycznie, jak się jej uda wcisnąć ChitoFos obniżający mocznik, jest żywsza. A mówiłam tej wetce, że to nie cukrzyca - np. kot wcale nie pije. A przy cukrzycy pije się dużo. Jak nie pije, to nie płucze nerek, czyli hipoteza nerkowa bardziej prawdopodobna. Zignorowała to. Trzy koty, trzy razy pudło. Dobrze że trafiliśmy na sensowniejszych wetów. Mają też lepszy stosunek do zwierzaków. Możliwe że wpiszę tamtą poprzednią do wetów "niepolecanych".